
Data dodania: 2025-09-08 (00:17)
Gdyby ktoś zaproponował Ci wiosną 2010 roku zakup iPhone’a zamiast bitcoina, dziś mogłoby to wyglądać jak dramatyczna kalkulacja wartości wyborów. Wtedy iPhone zaczynał budować swoją legendę, amerykańska prasa z entuzjazmem opisywała kolejne generacje smartfonów, a bitcoiny – jeżeli o nich słyszałeś – były jak z innej planety. W marcu 2010 roku ich pierwsza notowana cena wynosiła około 0,003 dolara za 1 BTC, rosnąc w ciągu roku do maksymalnie kilkudziesięciu centów, choć nie przekroczyła 0,40 USD. Gdybyś zamiast nowego telefonu kupił bitcoiny, to z dotychczasową ceną mogłyby być warte setki milionów.
Ile dokładnie dziś byłby wart ten wybór? Przyjmijmy, że w 2010 roku iPhone kosztował około 1 000 USD, a cena bitcoina wynosiła średnio 0,10 USD – co dawało 10 000 BTC. Dziś, przy cenie około 111 000 USD za 1 BTC, wartość tej inwestycji to 1 miliard 110 milionów USD. Po przeliczeniu na złotówki (według aktualnego kursu dolara amerykańskiego wynoszącego 3,6357 zł) kwota 1 111 000 000 USD to około 4 039 824 700 zł (czyli ponad 4 miliardy 39 milionów złotych). Nawet po uwzględnieniu podatków czy opłat transakcyjnych, kwota pozostaje astronomiczna!
Przeliczmy na co starczyłoby dzisiaj ponad 4 mld złotych:
Samochody marzeń i auta codzienne
Średnia cena nowego auta w Polsce to około 160 000 zł. Oznacza to, że za cały majątek można kupić ponad 25 000 nowych samochodów — czyli wystarczyłoby, by obdarować całe średniej wielkości miasto. Jeśli spojrzeć na auta z wyższej półki, np. Porsche 911 za około 800 000 zł, w zasięgu byłoby ponad 5 000 egzemplarzy tego sportowego klasyka. A jeśli marzysz o luksusie? Rolls-Royce Phantom kosztuje ok. 3 mln zł — za tę hipotetyczną fortunę można by mieć prawie 1 350 takich limuzyn.
Elektronika i gadżety
Nowy iPhone 16 w Polsce kosztuje średnio 6 000 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwoliłby na zakup ponad 670 000 sztuk. Innymi słowy – można by obdarować każdego mieszkańca dużego miasta, takiego jak Wrocław czy Poznań, najnowszym modelem smartfona. A jeśli spojrzeć na telewizory 55 cali w cenie ok. 2 500 zł, kupilibyśmy ich 1,6 miliona sztuk – wystarczająco, by rozdać ekrany każdej rodzinie w województwie mazowieckim.
Kawa i jedzenie
Cena średniej kawy latte w kawiarni to ok. 18 zł. Taka suma pozwoliłaby wypić ponad 223 miliony kaw. To mniej więcej tyle, ile Polacy spożywają w kilka lat. Jeśli spojrzymy na obiady w restauracji w cenie 50 zł, to mamy równowartość 80 milionów obiadów – czyli można by codziennie karmić całe Trójmiasto przez ponad dekadę.
Codzienny koszyk zakupowy
Koszyk podstawowych zakupów spożywczych dla jednej osoby to dziś ok. 250 zł tygodniowo. Za 4 miliardy złotych można by sfinansować taki koszyk dla 16 milionów osób przez cały tydzień. To oznacza, że można by wyżywić całe województwo mazowieckie przez siedem dni — i to pełnymi zakupami.
Kebabologia stosowana
Średnia cena kebaba w Polsce to około 20 zł. Za 4 miliardy złotych można by kupić 200 milionów kebabów. To tyle, że gdyby codziennie każdy mieszkaniec Warszawy zjadł jednego, starczyłoby na… ponad 6 lat nieprzerwanej uczty.
Buty sportowe
Para popularnych sneakersów to średnio 400 zł. Ta fortuna pozwoliłaby kupić 10 milionów par – czyli obdarować butami całe Czechy, albo każdy Polak miałby w gratisie nowe buty i jeszcze sporo by zostało.
Pizza dla każdego
Za pizzę margherita w restauracji płacimy ok. 35 zł. Mając 4 miliardy, można by kupić 114 milionów pizz. Wystarczy, by każdy mieszkaniec Polski dostał po trzy gorące placki.
Papier toaletowy – pandemiczne marzenie
Rolka kosztuje średnio 2 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwala na zakup 2 miliardów rolek papieru toaletowego. Tyle, że dałoby się z nich zbudować mur wokół całego województwa śląskiego albo zapewnić każdej rodzinie w Polsce zapas na całe życie.
Piwa na grilla
Butelka piwa w sklepie to średnio 6 zł. Za cały majątek można kupić 666 milionów piw. To wystarczy, by każdy mieszkaniec Unii Europejskiej dostał po jednym piwie… i jeszcze by zostało na afterparty.
Netflix i chill – dosłownie
Abonament miesięczny w Netflix Premium kosztuje ok. 60 zł. To daje 66 milionów miesięcy subskrypcji. Innymi słowy – możesz oglądać Netflixa przez 5,5 miliona lat bez przerwy.
Gdyby w 2010 roku ktoś postawił Ci przed oczami prosty dylemat – kupujesz nowego iPhone’a czy za tę samą kwotę bierzesz w ciemno cyfrowe monety, o których słyszało wtedy niewielu – zapewne wybrałbyś urządzenie, które daje natychmiastowy efekt. Smartfon był namacalny, użyteczny i modny. Bitcoin – tajemniczy, techniczny i, jak mówiono, „internetowe pieniądze bez banku”. Po latach ten dylemat nabiera zupełnie innego ciężaru. W pytaniu „co by było, gdyby” kryje się historia dojrzewania technologii, opowieść o ryzyku i nagrodzie, a także katalog zdarzeń, które wyniosły niszowy projekt w centrum zainteresowania rynków finansowych. To także studium o cierpliwości i dyscyplinie – o tym, że największe stopy zwrotu w historii rzadko są dostępne dla tych, którzy oczekują pewności i natychmiastowej gratyfikacji.
Wiosną 2010 roku w sklepach z elektroniką królowały kolejne generacje iPhone’ów, a rynek aplikacji dopiero odpalał rakiety, które zmienią sposób korzystania z sieci. Ceny nowych modeli różniły się w zależności od rynku i opcji, ale w wielu miejscach zakup telefonu bez umowy oznaczał wydatek liczony w setkach dolarów. W tym samym czasie w sieci rodziła się kryptowaluta oparta na otwartym protokole i sieci górników, których nikt nie musiał rejestrować ani certyfikować. Pierwsze giełdy dopiero próbowały łączyć pasjonatów, a dyskusje o wartości bitcoina dotyczyły raczej tego, czy w ogóle da się nim zapłacić za cokolwiek. Kto śledził wtedy fora, pamięta słynny głos, że „chętnie oddam 10 000 BTC za dwie pizze” – transakcja, która kilka dni później faktycznie doszła do skutku i stała się symbolicznym początkiem realnej użyteczności. Wtedy 10 000 BTC oznaczało jedzenie na wieczór. Z dzisiejszej perspektywy stało się przypisem do podręczników o tym, jak rodzą się rynki.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka dat, które – choć tu nieuporządkowane – rysują trajektorię ruchu krzywej adopcji i ceny. W pewnym momencie bitcoin po raz pierwszy zrównał się z jednym dolarem, co dla części obserwatorów było sygnałem, że cyfrowy token zaczyna żyć własnym życiem. Kilka lat później przekroczenie psychologicznego progu kilkuset, a następnie kilku tysięcy dolarów nie tylko ożywiało wyobraźnię mediów, ale przede wszystkim konfrontowało inwestorów z pytaniem, czy to bańka, czy trwały trend. Kolejne cykle wzrostów i załamań – z obsunięciami o 70–80 procent – stanowiły test charakteru. W tych momentach rodziła się kultura „hodlowania”, w której literówka z forum stała się manifestem cierpliwości w obliczu paniki. „I AM HODLING” – pisał pewien użytkownik w grudniu jednego z gorących lat – a echo tego zdania do dziś wybrzmiewa w memach i analizach behawioralnych.
Zestawiając tamten świat z dzisiejszym, trudno oprzeć się wrażeniu, że opowieść o bitcoine to równocześnie opowieść o nieufności do tradycyjnych instytucji finansowych i fascynacji ideą cyfrowej rzadkości. W bloku genezy zapisano polityczny nagłówek o ratowaniu banków, co – jak zwracają uwagę badacze – było nie tylko znacznikiem czasu, lecz komentarzem do kondycji powykrizysowego kapitalizmu. Bitcoin stał się zatem także narracją o tym, jak technologia informatyczna może próbować rozwiązać problem zaufania bez centralnego arbitra. W praktyce sprowadziło się to do mechanizmu pracy dowodowej, łańcucha bloków odpornego na manipulacje i globalnej sieci walidatorów, którzy uzgadniają historię transakcji bez potrzeby posiadania wspólnego szefa.
Jeśli jednak wracamy do punktu wyjścia, czyli do hipotetycznej decyzji z 2010 roku, rachunek wydaje się jednocześnie banalny i przewrotny. Banalny – bo to tylko prosta arytmetyka: za równowartość nowego smartfona można było nabyć wówczas ogromną liczbę bitcoinów, liczonych w tysiącach czy dziesiątkach tysięcy sztuk, gdy cena za jeden token była ułamkiem dolara. Przewrotny – bo aby ta arytmetyka zadziałała, należało wykonać szereg działań, które w praktyce były barierami nie do pokonania dla większości. Trzeba było wiedzieć o istnieniu bitcoina, rozumieć podstawy obsługi portfela, zdobyć monety z niepewnych wówczas źródeł, a najtrudniejsze – przechować je i nie sprzedać przez lata, mierząc się z wtórnymi rynkami, awariami giełd, spektakularnym bankructwem jednego z dominantów ówczesnej infrastruktury i zmiennymi nastrojami regulatorów. Prawdziwy koszt wejścia nie polegał na dolarach czy złotówkach, lecz na tolerancji dla niepewności i gotowości do samodzielnego zarządzania kluczami prywatnymi.
Z perspektywy 2025 roku bitcoin jest notowany w okolicach historycznych rejonów, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się science fiction. Pojawiły się produkty inwestycyjne, dzięki którym dostęp do ekspozycji na kryptowalutę uzyskały także instytucje, dla których zakup i przechowywanie aktywa w formie „gołego” klucza był logistycznie i regulacyjnie skomplikowany. Znalazły się przedsiębiorstwa, które postanowiły trzymać część gotówki w aktywach cyfrowych, oraz państwa, które włączyły bitcoina do eksperymentów polityczno-monetarnych. Równolegle rozwinęły się warstwy służące szybszym płatnościom, pozwalające przesyłać niewielkie sumy bez czekania na potwierdzenia sieci bazowej. Krótko mówiąc: z niszy wyszliśmy do centrum rozmowy o nowym standardzie cyfrowej wartości, choć droga ta była i nadal jest pełna turbulencji.
Wróćmy jednak do liczb, bo to one działają najbardziej na wyobraźnię. Jeśli w 2010 roku ktoś wydałby około tysiąca dolarów na bitcoina – a taka kwota dobrze oddaje ówczesny koszt nowego telefonu w wersji bez umowy – i nabył monety po średniej cenie rzędu dziesięciu centów, wszedłby w posiadanie mniej więcej dziesięciu tysięcy sztuk. Przy dzisiejszych pułapach, gdy cena bitcoina oscyluje wokół sześciocyfrowych wartości w dolarze, oznaczałoby to portfel wart w przybliżeniu miliard. Nawet bardzo zachowawcze scenariusze, zakładające sprzedaż części zasobów na wcześniejszych etapach lub przeliczenie po kursie wymiany dolara na złotego, który zmieniał się w ostatnich latach, prowadzą do zawrotnych kwot. To wciąż eksperyment myślowy, ale oparty na prostych rachunkach i na faktach, które zdążyły wejść do podręczników finansów rynkowych ostatniej dekady.
Wszystko to nie znaczy, że droga byłaby łatwa. Pomiędzy pierwszymi sukcesami a momentami euforycznych szczytów pojawiały się długie miesiące znużenia i spadków. Załamania, które w tradycyjnych klasach aktywów byłyby traktowane jako katastrofa, w kryptowalutach stały się elementem krajobrazu. Dla inwestora oznaczało to konieczność przyjęcia zupełnie innego reżimu psychologicznego. Gdy jednego roku widzisz wzrost o kilkaset procent, a następnego spadek o trzy czwarte, wszystko zależy od tego, czy wciąż ufasz własnej tezie inwestycyjnej. Jedni sprzedawali w panice, inni „dokupywali dołki”, część znikała z rynku, by wrócić po latach. Największym ryzykiem nie była tylko zmienność, lecz błędy operacyjne: utrata kluczy, kradzieże na giełdach, phishing i zwyczajny ludzki błąd.
W tle toczyła się dyskusja o środowisku. Mechanizm konsensusu bitcoina wymaga energii, a dynamiczny wzrost ceny oznaczał równie dynamiczny przyrost mocy obliczeniowej. Krytycy podnosili argument wpływu na klimat, zwolennicy odpowiadali, że górnictwo skłania się ku nadwyżkom energii, niewykorzystanym mocom i miksowi rosnącego udziału OZE, a poza tym to właśnie rynkowa cena zachęca do innowacji w efektywności. W miarę jak dyskusja dojrzewała, zmieniało się także otoczenie regulacyjne: jedne jurysdykcje zaostrzały kurs, inne tworzyły ramy do rozwoju, stawiając na przejrzystość i nadzór nad pośrednikami. Kluczowe jest tu rozróżnienie: protokół jako otwarte oprogramowanie żyje własnym życiem, natomiast rynek usług wokół niego – giełdy, emitenci produktów inwestycyjnych, depozytariusze – podlegają regułom świata finansów.
Skala zysku w hipotetycznym scenariuszu prowokuje też pytania natury społecznej. Co tak duże bogactwo znaczy w realnym życiu? Zestawienie z codziennością bywa uderzające. Za równowartość wskazywanego wyżej portfela można by kupić parki nowoczesnych samochodów dla całych miast, sfinansować dziesiątki tysięcy czesnych na renomowanych uczelniach, postawić setki osiedli z dostępem do zieleni i infrastruktury, albo, jeśli pozostać przy obrazach popkulturowych, wymienić wszystkim mieszkańcom dużego województwa telewizory na najnowsze modele. Gdy przenosimy tę liczbę do poziomu żartu, otrzymujemy perspektywę milionów pizz, setek milionów kubków kawy czy subskrypcji serwisów rozrywkowych opłaconych na geologiczne epoki. Te porównania są celowo przerysowane, ale pełnią funkcję dydaktyczną: pozwalają wyjść poza wykresy i tablice w Excelu, by poczuć, czym jest skala.
Z punktu widzenia historii technologii decyzja „iPhone czy bitcoin” jest również zderzeniem dwóch tradycji innowacyjnych. Apple budowało zamknięty, dopracowany ekosystem, w którym użytkownik płacił za jakość doświadczenia. Bitcoin był natomiast radykalnie otwarty, surowy, nieprzystępny dla nowych, za to bezkompromisowo zdecentralizowany. Jedna ścieżka to wygoda i rękojmia marki, druga – wolność i odpowiedzialność. W 2010 roku ta druga wyglądała na eksperyment akademicko-hobbystyczny. Dziś wiadomo, że to eksperyment, który wymknął się w sferę globalnej infrastruktury wartości. Rzadko zdarza się, by projekt open source w tak krótkim czasie zmienił parametry rozmowy o pieniądzu na poziomie korporacji i państw.
Zwolennicy inwestowania w bitcoina upodobali sobie analogię do złota, podkreślając ograniczoną podaż i przewidywalny harmonogram emisji, w którym co kilka lat nagroda dla górników maleje o połowę. Ten mechanizm coraz bardziej przypomina uderzenia metronomu: po okresach zwątpienia następują fazy „odkrywania ceny”, po czym rynek oddycha korektą. Krytycy ripostują, że złoto miało tysiąclecia na wbudowanie się w instytucje i kulturę, natomiast bitcoin, choć efektowny, mógłby przetrwać próbę czasu tylko jako magazyn wartości, nie zaś środek płatniczy w codziennych transakcjach. Ten spór zresztą powoli traci ostrość, bo rozwój warstw płatniczych i instrumentów rynku kapitałowego sprawia, że różne funkcje aktywa rozchodzą się między różne kanały. Najbardziej trzeźwe ujęcie mówi dziś: bitcoin pełni rolę cyfrowej rezerwy o wysokiej zmienności, której użyteczność jest pochodną adopcji i jakości infrastruktury.
Nie sposób pominąć w tym obrazie wątków psychologii inwestora. Hossa łatwo zamienia się w euforię, a spadki w panikę – to prawidłowości opisane wielokrotnie w literaturze. W świecie kryptowalut te amplitudy są większe, a memetyka – silniejsza. Zawołania o „rakietach na Księżyc” i „kupowaniu dołków” to jednak nie tylko internetowy folklor, lecz realne siły, które potrafią wzmacniać ruchy cenowe. Dla kogoś, kto w 2010 roku wziąłby bitcoina zamiast iPhone’a i postanowił trzymać, wyzwaniem byłoby więc nie tylko wybranie właściwego aktywa, ale też wybranie właściwej postawy wobec zgiełku. Byłoby nim filtrowanie szumu, odróżnianie mody od trendu i żelazna konsekwencja. W tym sensie największym testem nie był rynek, lecz lustro: próba charakteru, która oddziela inwestowanie od hazardu.
W szerszym planie historia bitcoina wplata się w bardziej ogólną opowieść o cyfryzacji wartości. Tokenizacja aktywów, stablecoiny, cyfrowe waluty banków centralnych – wszystkie te zjawiska przyspieszyły w momencie, gdy rynek zrozumiał, że internet umie nie tylko kopiować treści, ale też zabezpieczać unikatowe zapisy własności. Zmieniło się również to, jak myślimy o granicach. Bitcoin od początku był transgraniczny; nie pytał o paszporty ani o strefy czasowe. Gdy w jednym kraju zamykano drzwi, w innych otwierano okna. Dla części użytkowników – szczególnie tam, gdzie system finansowy jest kosztowny, niewydolny lub ograniczający – była to realna alternatywa, nie ideologiczny manifest. To, co zaczęło się od eksperymentu w sieci, stało się fragmentem infrastruktury globalnego internetu wartości.
Czy zatem każdy, kto w 2010 roku wybrał iPhone’a, popełnił błąd? To pokusa anachronizmu. W tamtym czasie rozsądna decyzja opierała się na informacjach wtedy dostępnych. Smartfon dawał realną użyteczność i przewidywalność, bitcoin był ryzykowną ciekawostką. Błąd retrospektywny polega na przykładaniu dzisiejszej wiedzy do wczorajszych wyborów. Historyk gospodarki powiedziałby, że najciekawsze jest nie to, ile ktoś mógł zarobić, lecz jakie mechanizmy sprawiły, że to, co wyglądało na niszę, stało się megatrendem. Z tej perspektywy lekcją nie jest sama kwota, ale architektura zjawiska: protokół, społeczność, narracje, infrastruktura i – co kluczowe – zaufanie bez centrum.
W codziennej rozmowie pozostaje jednak kusząca matematyka. Scenariusz, w którym zamiast smartfona kupujesz cyfrowe monety i po latach masz majątek większy niż budżety niejednej instytucji kultury czy średniej firmy, działa na wyobraźnię. Można go zobrazować jeszcze dosadniej: gdyby potraktować taką sumę jak fundusz dobroczynny, dałoby się z niej finansować stypendia, programy zdrowotne, infrastrukturę sportową, cyfryzację szkół. Gdyby pójść w stronę rozrywki, liczby przemawiają do popkultury: tyle a tyle iPhone’ów dla całego miasta, miliony kebabów dla każdego dnia tygodnia przez lata, strumienie filmów i seriali opłacone na arbitralnie długi okres. Wszystkie te obrazy są tylko metaforami, ale właśnie dlatego działają: przekładają abstrakcję na rzeczywistość.
Na koniec warto zapytać, co dzisiejszy czytelnik powinien wynieść z tej historii. Nie ma w niej recepty na szybkie bogacenie się. Jest przestroga i zachęta zarazem. Przestroga, by nie mylić przeszłej ścieżki ceny z prawem natury, bo rynki nie mają pamięci i nie gwarantują powtórzeń. Zachęta, by uczyć się rozpoznawać technologie o cechach rzadkości i sieciowej odporności, które – jeśli zyskają adopcję – potrafią zaskakiwać skalą wpływu. Najważniejsze zdanie artykułu brzmi więc: decyzje finansowe zawsze żyją w czasie i w niepewności, a ich sens wynika nie tyle z tego, co było, ile z tego, czy rozumieliśmy, dlaczego coś może stać się ważne.
„Running bitcoin” – krótkie zdanie, które jeden z wczesnych uczestników napisał w sieci na samym początku – skutecznie podsumowuje tamten klimat. Uruchamiasz węzeł, ryzykujesz, uczysz się. Z takiej mozaiki składa się każda rewolucja technologiczna: z ludzi, którzy wcześniej niż inni biorą odpowiedzialność za swoją ciekawość. Gdybyś więc w 2010 roku zamiast iPhone’a kupił bitcoina, ta decyzja mówiłaby o Tobie tyle samo, co o rynku: że wybrałeś nie wygodę, lecz tezę, nie markę, lecz protokół. I choć wielu z nas wolało wówczas pewność półki sklepowej, historia pokazuje, że czasem to właśnie wybór niewygodny przesuwa granice możliwego.
W międzyczasie iPhone nie przestał zmieniać świata. Spopularyzował aparat w kieszeni, na którym robimy zdjęcia, aplikacje, w których zarządzamy pracą i rozrywką, i kanały komunikacji, które stały się kręgosłupem codzienności. To też ważna lekcja: innowacje nie konkurują zero-jedynkowo. Telefon i bitcoin należą do dwóch różnych porządków, oba okazały się triumfami swoich paradygmatów. Jeden zbudował kulturę użytkową, drugi – nową warstwę finansową internetu. Gdy po latach równamy je miarą zysków, pamiętajmy, że największą wartością technologii bywa to, czego nie da się od razu przeliczyć na pieniądze.
Ten „eksperyment z alternatywnej historii” pozostaje więc potrzebnym ćwiczeniem wyobraźni. Uczy pokory wobec przypadkowości, a zarazem pozwala lepiej zrozumieć, jak działają rynki, media i nasze własne umysły. Na ekranie kalkulatora najłatwiej widać miliardy, ale pod spodem kryją się lata sporów o regulacje, próby budowy portfeli instytucjonalnych, debaty o energii, a także tysiące godzin programistów dopracowujących oprogramowanie. To właśnie sprawia, że odpowiedź na pytanie „co by było, gdybyś w 2010 r. zamiast iPhone’a kupił bitcoina?” jest ciekawsza niż sam wynik. Bo choć liczby robią wrażenie, to dopiero kontekst – technologiczny, ekonomiczny i społeczny – pozwala zrozumieć, skąd się wzięły.
Przeliczmy na co starczyłoby dzisiaj ponad 4 mld złotych:
Samochody marzeń i auta codzienne
Średnia cena nowego auta w Polsce to około 160 000 zł. Oznacza to, że za cały majątek można kupić ponad 25 000 nowych samochodów — czyli wystarczyłoby, by obdarować całe średniej wielkości miasto. Jeśli spojrzeć na auta z wyższej półki, np. Porsche 911 za około 800 000 zł, w zasięgu byłoby ponad 5 000 egzemplarzy tego sportowego klasyka. A jeśli marzysz o luksusie? Rolls-Royce Phantom kosztuje ok. 3 mln zł — za tę hipotetyczną fortunę można by mieć prawie 1 350 takich limuzyn.
Elektronika i gadżety
Nowy iPhone 16 w Polsce kosztuje średnio 6 000 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwoliłby na zakup ponad 670 000 sztuk. Innymi słowy – można by obdarować każdego mieszkańca dużego miasta, takiego jak Wrocław czy Poznań, najnowszym modelem smartfona. A jeśli spojrzeć na telewizory 55 cali w cenie ok. 2 500 zł, kupilibyśmy ich 1,6 miliona sztuk – wystarczająco, by rozdać ekrany każdej rodzinie w województwie mazowieckim.
Kawa i jedzenie
Cena średniej kawy latte w kawiarni to ok. 18 zł. Taka suma pozwoliłaby wypić ponad 223 miliony kaw. To mniej więcej tyle, ile Polacy spożywają w kilka lat. Jeśli spojrzymy na obiady w restauracji w cenie 50 zł, to mamy równowartość 80 milionów obiadów – czyli można by codziennie karmić całe Trójmiasto przez ponad dekadę.
Codzienny koszyk zakupowy
Koszyk podstawowych zakupów spożywczych dla jednej osoby to dziś ok. 250 zł tygodniowo. Za 4 miliardy złotych można by sfinansować taki koszyk dla 16 milionów osób przez cały tydzień. To oznacza, że można by wyżywić całe województwo mazowieckie przez siedem dni — i to pełnymi zakupami.
Kebabologia stosowana
Średnia cena kebaba w Polsce to około 20 zł. Za 4 miliardy złotych można by kupić 200 milionów kebabów. To tyle, że gdyby codziennie każdy mieszkaniec Warszawy zjadł jednego, starczyłoby na… ponad 6 lat nieprzerwanej uczty.
Buty sportowe
Para popularnych sneakersów to średnio 400 zł. Ta fortuna pozwoliłaby kupić 10 milionów par – czyli obdarować butami całe Czechy, albo każdy Polak miałby w gratisie nowe buty i jeszcze sporo by zostało.
Pizza dla każdego
Za pizzę margherita w restauracji płacimy ok. 35 zł. Mając 4 miliardy, można by kupić 114 milionów pizz. Wystarczy, by każdy mieszkaniec Polski dostał po trzy gorące placki.
Papier toaletowy – pandemiczne marzenie
Rolka kosztuje średnio 2 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwala na zakup 2 miliardów rolek papieru toaletowego. Tyle, że dałoby się z nich zbudować mur wokół całego województwa śląskiego albo zapewnić każdej rodzinie w Polsce zapas na całe życie.
Piwa na grilla
Butelka piwa w sklepie to średnio 6 zł. Za cały majątek można kupić 666 milionów piw. To wystarczy, by każdy mieszkaniec Unii Europejskiej dostał po jednym piwie… i jeszcze by zostało na afterparty.
Netflix i chill – dosłownie
Abonament miesięczny w Netflix Premium kosztuje ok. 60 zł. To daje 66 milionów miesięcy subskrypcji. Innymi słowy – możesz oglądać Netflixa przez 5,5 miliona lat bez przerwy.
Gdyby w 2010 roku ktoś postawił Ci przed oczami prosty dylemat – kupujesz nowego iPhone’a czy za tę samą kwotę bierzesz w ciemno cyfrowe monety, o których słyszało wtedy niewielu – zapewne wybrałbyś urządzenie, które daje natychmiastowy efekt. Smartfon był namacalny, użyteczny i modny. Bitcoin – tajemniczy, techniczny i, jak mówiono, „internetowe pieniądze bez banku”. Po latach ten dylemat nabiera zupełnie innego ciężaru. W pytaniu „co by było, gdyby” kryje się historia dojrzewania technologii, opowieść o ryzyku i nagrodzie, a także katalog zdarzeń, które wyniosły niszowy projekt w centrum zainteresowania rynków finansowych. To także studium o cierpliwości i dyscyplinie – o tym, że największe stopy zwrotu w historii rzadko są dostępne dla tych, którzy oczekują pewności i natychmiastowej gratyfikacji.
Wiosną 2010 roku w sklepach z elektroniką królowały kolejne generacje iPhone’ów, a rynek aplikacji dopiero odpalał rakiety, które zmienią sposób korzystania z sieci. Ceny nowych modeli różniły się w zależności od rynku i opcji, ale w wielu miejscach zakup telefonu bez umowy oznaczał wydatek liczony w setkach dolarów. W tym samym czasie w sieci rodziła się kryptowaluta oparta na otwartym protokole i sieci górników, których nikt nie musiał rejestrować ani certyfikować. Pierwsze giełdy dopiero próbowały łączyć pasjonatów, a dyskusje o wartości bitcoina dotyczyły raczej tego, czy w ogóle da się nim zapłacić za cokolwiek. Kto śledził wtedy fora, pamięta słynny głos, że „chętnie oddam 10 000 BTC za dwie pizze” – transakcja, która kilka dni później faktycznie doszła do skutku i stała się symbolicznym początkiem realnej użyteczności. Wtedy 10 000 BTC oznaczało jedzenie na wieczór. Z dzisiejszej perspektywy stało się przypisem do podręczników o tym, jak rodzą się rynki.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka dat, które – choć tu nieuporządkowane – rysują trajektorię ruchu krzywej adopcji i ceny. W pewnym momencie bitcoin po raz pierwszy zrównał się z jednym dolarem, co dla części obserwatorów było sygnałem, że cyfrowy token zaczyna żyć własnym życiem. Kilka lat później przekroczenie psychologicznego progu kilkuset, a następnie kilku tysięcy dolarów nie tylko ożywiało wyobraźnię mediów, ale przede wszystkim konfrontowało inwestorów z pytaniem, czy to bańka, czy trwały trend. Kolejne cykle wzrostów i załamań – z obsunięciami o 70–80 procent – stanowiły test charakteru. W tych momentach rodziła się kultura „hodlowania”, w której literówka z forum stała się manifestem cierpliwości w obliczu paniki. „I AM HODLING” – pisał pewien użytkownik w grudniu jednego z gorących lat – a echo tego zdania do dziś wybrzmiewa w memach i analizach behawioralnych.
Zestawiając tamten świat z dzisiejszym, trudno oprzeć się wrażeniu, że opowieść o bitcoine to równocześnie opowieść o nieufności do tradycyjnych instytucji finansowych i fascynacji ideą cyfrowej rzadkości. W bloku genezy zapisano polityczny nagłówek o ratowaniu banków, co – jak zwracają uwagę badacze – było nie tylko znacznikiem czasu, lecz komentarzem do kondycji powykrizysowego kapitalizmu. Bitcoin stał się zatem także narracją o tym, jak technologia informatyczna może próbować rozwiązać problem zaufania bez centralnego arbitra. W praktyce sprowadziło się to do mechanizmu pracy dowodowej, łańcucha bloków odpornego na manipulacje i globalnej sieci walidatorów, którzy uzgadniają historię transakcji bez potrzeby posiadania wspólnego szefa.
Jeśli jednak wracamy do punktu wyjścia, czyli do hipotetycznej decyzji z 2010 roku, rachunek wydaje się jednocześnie banalny i przewrotny. Banalny – bo to tylko prosta arytmetyka: za równowartość nowego smartfona można było nabyć wówczas ogromną liczbę bitcoinów, liczonych w tysiącach czy dziesiątkach tysięcy sztuk, gdy cena za jeden token była ułamkiem dolara. Przewrotny – bo aby ta arytmetyka zadziałała, należało wykonać szereg działań, które w praktyce były barierami nie do pokonania dla większości. Trzeba było wiedzieć o istnieniu bitcoina, rozumieć podstawy obsługi portfela, zdobyć monety z niepewnych wówczas źródeł, a najtrudniejsze – przechować je i nie sprzedać przez lata, mierząc się z wtórnymi rynkami, awariami giełd, spektakularnym bankructwem jednego z dominantów ówczesnej infrastruktury i zmiennymi nastrojami regulatorów. Prawdziwy koszt wejścia nie polegał na dolarach czy złotówkach, lecz na tolerancji dla niepewności i gotowości do samodzielnego zarządzania kluczami prywatnymi.
Z perspektywy 2025 roku bitcoin jest notowany w okolicach historycznych rejonów, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się science fiction. Pojawiły się produkty inwestycyjne, dzięki którym dostęp do ekspozycji na kryptowalutę uzyskały także instytucje, dla których zakup i przechowywanie aktywa w formie „gołego” klucza był logistycznie i regulacyjnie skomplikowany. Znalazły się przedsiębiorstwa, które postanowiły trzymać część gotówki w aktywach cyfrowych, oraz państwa, które włączyły bitcoina do eksperymentów polityczno-monetarnych. Równolegle rozwinęły się warstwy służące szybszym płatnościom, pozwalające przesyłać niewielkie sumy bez czekania na potwierdzenia sieci bazowej. Krótko mówiąc: z niszy wyszliśmy do centrum rozmowy o nowym standardzie cyfrowej wartości, choć droga ta była i nadal jest pełna turbulencji.
Wróćmy jednak do liczb, bo to one działają najbardziej na wyobraźnię. Jeśli w 2010 roku ktoś wydałby około tysiąca dolarów na bitcoina – a taka kwota dobrze oddaje ówczesny koszt nowego telefonu w wersji bez umowy – i nabył monety po średniej cenie rzędu dziesięciu centów, wszedłby w posiadanie mniej więcej dziesięciu tysięcy sztuk. Przy dzisiejszych pułapach, gdy cena bitcoina oscyluje wokół sześciocyfrowych wartości w dolarze, oznaczałoby to portfel wart w przybliżeniu miliard. Nawet bardzo zachowawcze scenariusze, zakładające sprzedaż części zasobów na wcześniejszych etapach lub przeliczenie po kursie wymiany dolara na złotego, który zmieniał się w ostatnich latach, prowadzą do zawrotnych kwot. To wciąż eksperyment myślowy, ale oparty na prostych rachunkach i na faktach, które zdążyły wejść do podręczników finansów rynkowych ostatniej dekady.
Wszystko to nie znaczy, że droga byłaby łatwa. Pomiędzy pierwszymi sukcesami a momentami euforycznych szczytów pojawiały się długie miesiące znużenia i spadków. Załamania, które w tradycyjnych klasach aktywów byłyby traktowane jako katastrofa, w kryptowalutach stały się elementem krajobrazu. Dla inwestora oznaczało to konieczność przyjęcia zupełnie innego reżimu psychologicznego. Gdy jednego roku widzisz wzrost o kilkaset procent, a następnego spadek o trzy czwarte, wszystko zależy od tego, czy wciąż ufasz własnej tezie inwestycyjnej. Jedni sprzedawali w panice, inni „dokupywali dołki”, część znikała z rynku, by wrócić po latach. Największym ryzykiem nie była tylko zmienność, lecz błędy operacyjne: utrata kluczy, kradzieże na giełdach, phishing i zwyczajny ludzki błąd.
W tle toczyła się dyskusja o środowisku. Mechanizm konsensusu bitcoina wymaga energii, a dynamiczny wzrost ceny oznaczał równie dynamiczny przyrost mocy obliczeniowej. Krytycy podnosili argument wpływu na klimat, zwolennicy odpowiadali, że górnictwo skłania się ku nadwyżkom energii, niewykorzystanym mocom i miksowi rosnącego udziału OZE, a poza tym to właśnie rynkowa cena zachęca do innowacji w efektywności. W miarę jak dyskusja dojrzewała, zmieniało się także otoczenie regulacyjne: jedne jurysdykcje zaostrzały kurs, inne tworzyły ramy do rozwoju, stawiając na przejrzystość i nadzór nad pośrednikami. Kluczowe jest tu rozróżnienie: protokół jako otwarte oprogramowanie żyje własnym życiem, natomiast rynek usług wokół niego – giełdy, emitenci produktów inwestycyjnych, depozytariusze – podlegają regułom świata finansów.
Skala zysku w hipotetycznym scenariuszu prowokuje też pytania natury społecznej. Co tak duże bogactwo znaczy w realnym życiu? Zestawienie z codziennością bywa uderzające. Za równowartość wskazywanego wyżej portfela można by kupić parki nowoczesnych samochodów dla całych miast, sfinansować dziesiątki tysięcy czesnych na renomowanych uczelniach, postawić setki osiedli z dostępem do zieleni i infrastruktury, albo, jeśli pozostać przy obrazach popkulturowych, wymienić wszystkim mieszkańcom dużego województwa telewizory na najnowsze modele. Gdy przenosimy tę liczbę do poziomu żartu, otrzymujemy perspektywę milionów pizz, setek milionów kubków kawy czy subskrypcji serwisów rozrywkowych opłaconych na geologiczne epoki. Te porównania są celowo przerysowane, ale pełnią funkcję dydaktyczną: pozwalają wyjść poza wykresy i tablice w Excelu, by poczuć, czym jest skala.
Z punktu widzenia historii technologii decyzja „iPhone czy bitcoin” jest również zderzeniem dwóch tradycji innowacyjnych. Apple budowało zamknięty, dopracowany ekosystem, w którym użytkownik płacił za jakość doświadczenia. Bitcoin był natomiast radykalnie otwarty, surowy, nieprzystępny dla nowych, za to bezkompromisowo zdecentralizowany. Jedna ścieżka to wygoda i rękojmia marki, druga – wolność i odpowiedzialność. W 2010 roku ta druga wyglądała na eksperyment akademicko-hobbystyczny. Dziś wiadomo, że to eksperyment, który wymknął się w sferę globalnej infrastruktury wartości. Rzadko zdarza się, by projekt open source w tak krótkim czasie zmienił parametry rozmowy o pieniądzu na poziomie korporacji i państw.
Zwolennicy inwestowania w bitcoina upodobali sobie analogię do złota, podkreślając ograniczoną podaż i przewidywalny harmonogram emisji, w którym co kilka lat nagroda dla górników maleje o połowę. Ten mechanizm coraz bardziej przypomina uderzenia metronomu: po okresach zwątpienia następują fazy „odkrywania ceny”, po czym rynek oddycha korektą. Krytycy ripostują, że złoto miało tysiąclecia na wbudowanie się w instytucje i kulturę, natomiast bitcoin, choć efektowny, mógłby przetrwać próbę czasu tylko jako magazyn wartości, nie zaś środek płatniczy w codziennych transakcjach. Ten spór zresztą powoli traci ostrość, bo rozwój warstw płatniczych i instrumentów rynku kapitałowego sprawia, że różne funkcje aktywa rozchodzą się między różne kanały. Najbardziej trzeźwe ujęcie mówi dziś: bitcoin pełni rolę cyfrowej rezerwy o wysokiej zmienności, której użyteczność jest pochodną adopcji i jakości infrastruktury.
Nie sposób pominąć w tym obrazie wątków psychologii inwestora. Hossa łatwo zamienia się w euforię, a spadki w panikę – to prawidłowości opisane wielokrotnie w literaturze. W świecie kryptowalut te amplitudy są większe, a memetyka – silniejsza. Zawołania o „rakietach na Księżyc” i „kupowaniu dołków” to jednak nie tylko internetowy folklor, lecz realne siły, które potrafią wzmacniać ruchy cenowe. Dla kogoś, kto w 2010 roku wziąłby bitcoina zamiast iPhone’a i postanowił trzymać, wyzwaniem byłoby więc nie tylko wybranie właściwego aktywa, ale też wybranie właściwej postawy wobec zgiełku. Byłoby nim filtrowanie szumu, odróżnianie mody od trendu i żelazna konsekwencja. W tym sensie największym testem nie był rynek, lecz lustro: próba charakteru, która oddziela inwestowanie od hazardu.
W szerszym planie historia bitcoina wplata się w bardziej ogólną opowieść o cyfryzacji wartości. Tokenizacja aktywów, stablecoiny, cyfrowe waluty banków centralnych – wszystkie te zjawiska przyspieszyły w momencie, gdy rynek zrozumiał, że internet umie nie tylko kopiować treści, ale też zabezpieczać unikatowe zapisy własności. Zmieniło się również to, jak myślimy o granicach. Bitcoin od początku był transgraniczny; nie pytał o paszporty ani o strefy czasowe. Gdy w jednym kraju zamykano drzwi, w innych otwierano okna. Dla części użytkowników – szczególnie tam, gdzie system finansowy jest kosztowny, niewydolny lub ograniczający – była to realna alternatywa, nie ideologiczny manifest. To, co zaczęło się od eksperymentu w sieci, stało się fragmentem infrastruktury globalnego internetu wartości.
Czy zatem każdy, kto w 2010 roku wybrał iPhone’a, popełnił błąd? To pokusa anachronizmu. W tamtym czasie rozsądna decyzja opierała się na informacjach wtedy dostępnych. Smartfon dawał realną użyteczność i przewidywalność, bitcoin był ryzykowną ciekawostką. Błąd retrospektywny polega na przykładaniu dzisiejszej wiedzy do wczorajszych wyborów. Historyk gospodarki powiedziałby, że najciekawsze jest nie to, ile ktoś mógł zarobić, lecz jakie mechanizmy sprawiły, że to, co wyglądało na niszę, stało się megatrendem. Z tej perspektywy lekcją nie jest sama kwota, ale architektura zjawiska: protokół, społeczność, narracje, infrastruktura i – co kluczowe – zaufanie bez centrum.
W codziennej rozmowie pozostaje jednak kusząca matematyka. Scenariusz, w którym zamiast smartfona kupujesz cyfrowe monety i po latach masz majątek większy niż budżety niejednej instytucji kultury czy średniej firmy, działa na wyobraźnię. Można go zobrazować jeszcze dosadniej: gdyby potraktować taką sumę jak fundusz dobroczynny, dałoby się z niej finansować stypendia, programy zdrowotne, infrastrukturę sportową, cyfryzację szkół. Gdyby pójść w stronę rozrywki, liczby przemawiają do popkultury: tyle a tyle iPhone’ów dla całego miasta, miliony kebabów dla każdego dnia tygodnia przez lata, strumienie filmów i seriali opłacone na arbitralnie długi okres. Wszystkie te obrazy są tylko metaforami, ale właśnie dlatego działają: przekładają abstrakcję na rzeczywistość.
Na koniec warto zapytać, co dzisiejszy czytelnik powinien wynieść z tej historii. Nie ma w niej recepty na szybkie bogacenie się. Jest przestroga i zachęta zarazem. Przestroga, by nie mylić przeszłej ścieżki ceny z prawem natury, bo rynki nie mają pamięci i nie gwarantują powtórzeń. Zachęta, by uczyć się rozpoznawać technologie o cechach rzadkości i sieciowej odporności, które – jeśli zyskają adopcję – potrafią zaskakiwać skalą wpływu. Najważniejsze zdanie artykułu brzmi więc: decyzje finansowe zawsze żyją w czasie i w niepewności, a ich sens wynika nie tyle z tego, co było, ile z tego, czy rozumieliśmy, dlaczego coś może stać się ważne.
„Running bitcoin” – krótkie zdanie, które jeden z wczesnych uczestników napisał w sieci na samym początku – skutecznie podsumowuje tamten klimat. Uruchamiasz węzeł, ryzykujesz, uczysz się. Z takiej mozaiki składa się każda rewolucja technologiczna: z ludzi, którzy wcześniej niż inni biorą odpowiedzialność za swoją ciekawość. Gdybyś więc w 2010 roku zamiast iPhone’a kupił bitcoina, ta decyzja mówiłaby o Tobie tyle samo, co o rynku: że wybrałeś nie wygodę, lecz tezę, nie markę, lecz protokół. I choć wielu z nas wolało wówczas pewność półki sklepowej, historia pokazuje, że czasem to właśnie wybór niewygodny przesuwa granice możliwego.
W międzyczasie iPhone nie przestał zmieniać świata. Spopularyzował aparat w kieszeni, na którym robimy zdjęcia, aplikacje, w których zarządzamy pracą i rozrywką, i kanały komunikacji, które stały się kręgosłupem codzienności. To też ważna lekcja: innowacje nie konkurują zero-jedynkowo. Telefon i bitcoin należą do dwóch różnych porządków, oba okazały się triumfami swoich paradygmatów. Jeden zbudował kulturę użytkową, drugi – nową warstwę finansową internetu. Gdy po latach równamy je miarą zysków, pamiętajmy, że największą wartością technologii bywa to, czego nie da się od razu przeliczyć na pieniądze.
Ten „eksperyment z alternatywnej historii” pozostaje więc potrzebnym ćwiczeniem wyobraźni. Uczy pokory wobec przypadkowości, a zarazem pozwala lepiej zrozumieć, jak działają rynki, media i nasze własne umysły. Na ekranie kalkulatora najłatwiej widać miliardy, ale pod spodem kryją się lata sporów o regulacje, próby budowy portfeli instytucjonalnych, debaty o energii, a także tysiące godzin programistów dopracowujących oprogramowanie. To właśnie sprawia, że odpowiedź na pytanie „co by było, gdybyś w 2010 r. zamiast iPhone’a kupił bitcoina?” jest ciekawsza niż sam wynik. Bo choć liczby robią wrażenie, to dopiero kontekst – technologiczny, ekonomiczny i społeczny – pozwala zrozumieć, skąd się wzięły.
Źródło: Jarosław Wasiński, MyBank.pl
Kryptowaluty - Najnowsze wiadomości i komentarze
Bitcoin po 200 000 dolarów: spekulacja czy to tylko kwestia czasu?
2025-08-29 Krypto puls rynku MyBank.plBitcoin, najszerzej rozpoznawana kryptowaluta świata, obecnie notowany jest na poziomie około 110 657 USD za BTC, z dziennym spadkiem rzędu 2,2 %, przy dziennym maksimum sięgającym 113 419 USD i minimum zbliżonym do 109 481 USD. W przeliczeniu na walutę krajową, kurs Bitcoina utrzymuje się w przedziale 400 000–405 000 PLN, co sprawia, że dla polskiego inwestora jest to dziś aktywo o wyjątkowej skali finansowej i psychologicznej.
Czy XRP stanie się standardem w transakcjach bankowych?
2025-08-27 Krypto puls rynku MyBank.plZgodnie z najnowszymi danymi, wartość XRP kształtuje się na poziomie około 3,00 USD, oscylując między 2,91 a 3,06 USD w ciągu dnia. W przeliczeniu na złote polskie kurs wynosi ok. 11,08 PLN za 1 XRP, przy zmienności dnia na poziomie +3–4 %, zaś tygodniowy wzrost sięga 5–6 % — co świadczy o rosnącej, choć umiarkowanej sile rynkowej tokena Ripple.
Nowe ATH Ethereum: Czy $10 000 to już tylko formalność?
2025-08-27 Krypto puls rynku MyBank.plEthereum wywołało spore poruszenie na rynku kryptowalut latem 2025 roku, osiągając nowe, historyczne maksimum cenowe na poziomie około $4 945–4 960 już w ostatnich dniach sierpnia. To najlepszy kwartał dla ETH od sześciu lat, z imponującym wzrostem sięgającym 83 % tylko w trzecim kwartale roku. ???? To zdecydowanie mocny sygnał – Ethereum osiągnęło swoje najwyższe ceny w historii, a momentum rynkowe jest zauważalne.
Prognozy: Bitcoin może osiągnąć 250 000 USD do 2026 roku
2025-08-26 Krypto puls rynku MyBank.plBitcoin ponownie przyciąga uwagę analityków i inwestorów wraz z pojawieniem się coraz śmielszych prognoz cenowych. W centrum debaty znalazło się założenie, że cena największej kryptowaluty może osiągnąć poziom nawet 250 000 USD do roku 2026. Ta hipoteza nabiera coraz większego rozgłosu, szczególnie w świetle instytucjonalnego zainteresowania, zmian legislacyjnych i rosnącej akceptacji jako instrumentu wartości. Jednocześnie, w debacie pojawiają się przestrogi przed nadmiernym entuzjazmem, co nadaje całej narracji balans i realizm.
Czy ostatni tydzien sierpnia przyniesie wzrosty na rynku kryptowalut?
2025-08-25 Krypto puls rynku MyBank.plW poniedziałkowy poranek Bitcoin jest notowany jest na poziomie około 111 578 USD, a ethereum 4 606 USD. XRP oscyluje w granicach 2,95 USD, a Litecoin kosztuje ok. 112,79 USD, Polkadot osiąga cenę 3,93 USD. Przyjmując średni kurs dolara na poziomie 3,64 PLN, oznacza to, że BTC kosztuje ok. 406 000 PLN, ETH to ok. 16 800 PLN, XRP ok. 10,7 PLN, LTC ok. 410 PLN, a Polkadot — ok. 14,3 PLN. Czy ostatni tydzien sierpnia przyniesie wzrosty na rynku kryptowalut?
Bitcoin wraca do gry: poranek z BTC powyżej 113 tys. i Ethereum ponad 4,3 tys. $
2025-08-22 Krypto puls rynku MyBank.plPoranek na rynku kryptowalut przynosi prawdziwy zwrot akcji: Bitcoin znów powyżej 113 tysięcy dolarów, Ethereum przebija 4,3 tysiąca, a altcoiny łapią wiatr w żagle. Inwestorzy budzą się do nowych informacji – regulacje w USA, polityczne zapowiedzi i instytucjonalne decyzje podsycają emocje, a notowania zaskakują dynamiką. To dzień, w którym BTC, ETH, XRP, LTC i Polkadot nadają ton całemu rynkowi, a analitycy mówią wprost: „krypto wraca do mainstreamu szybciej, niż wielu się spodziewało”.
Litecoin spada o 14 % w tydzień — czy przed nami nowa fala paniki?
2025-08-20 Krypto puls rynku MyBank.plLitecoin (LTC) należy do grona najstarszych i najbardziej rozpoznawalnych kryptowalut, a mimo to wciąż pozostaje narażony na silne wahania nastrojów inwestorów. W mijającym tygodniu kurs tej kryptowaluty obniżył się o niemal 14 %, co budzi pytania o dalsze perspektywy dla rynku altcoinów i kondycję samego projektu. W momencie pisania artykułu Litecoin jest notowany w rejonie 114 USD, czyli około 416 PLN. Jeszcze na początku tygodnia kurs znajdował się w okolicach 132 USD (~482 PLN), co obrazuje skalę spadku.
Ethereum spada o prawie 6 % od początku tygodnia — realizacja zysków?
2025-08-19 Krypto puls rynku MyBank.plEthereum — druga co do wielkości kryptowaluta świata — przechodzi przez burzliwy okres. Od początku tygodnia kurs ETH spadł o blisko 6 %, a obecnie notowania utrzymują się w okolicach 4 140 USD za jednostkę. Dla polskich inwestorów jeszcze bardziej obrazowy jest przelicznik na lokalną walutę: w złotówkach Ether kosztuje dziś około 15 200–15 400 PLN, co oznacza, że tylko od poniedziałku kurs obniżył się o ponad 1 000 PLN. To wyraźny sygnał korekty po dynamicznych wzrostach z poprzednich tygodni, a jednocześnie test dla całego rynku kryptowalut.
Kiedy 3 USD pękło — XRP traci 5 %, a analitycy oceniają, co dalej
2025-08-19 Krypto puls rynku MyBank.plRipple (XRP) wchodzi w nowy tydzień z wyraźnie podwyższoną zmiennością. W chwili przygotowywania tekstu token jest wyceniany w okolicach 3,01 USD (ok. 10,95 zł), przy dziennym zakresie wahań mniej więcej 2,96–3,10 USD. Rynek zareagował nerwowo na zejście poniżej psychologicznego pułapu 3 USD, a skala ucieczki kapitału w krótkim interwale wywołała emocje, które przeniosły się z wykresów na komentarze inwestorów. Dzisiejszy spadek rzędu około pięciu procent nie jest rekordowy, ale znaczący, bo wydarzył się po serii prób utrzymania „trójki” i w momencie, gdy rynek wyczekiwał potwierdzenia, czy świeży impuls wzrostowy ma solidne fundamenty.
ETF-y odwróciły się od Bitcoina — Obawy inwestorów rosną?
2025-08-19 Krypto puls rynku MyBank.plBitcoin rozpoczął dzisiejszy handel w nastroju wyraźnej niepewności. W momencie przygotowywania tekstu notowany jest w okolicach 114 933 USD za sztukę, po sesji, w której zakres wahań wyniósł od około 114 600 do 116 997 USD. Dla rynku, który jeszcze niedawno egzekwował dynamiczne wybicia i nowe rekordy, to sygnał schłodzenia entuzjazmu i przejścia do fazy ostrożnego „ważenia ryzyka”. Inwestorzy starają się zrozumieć, czy słabnięcie apetytu na ryzyko to tylko chwilowy oddech po rajdzie, czy początek bardziej wymagającego etapu, który zakończy euforyczny rozdział tegorocznego cyklu.