Data dodania: 2025-09-08 (00:17)
Gdyby ktoś zaproponował Ci wiosną 2010 roku zakup iPhone’a zamiast bitcoina, dziś mogłoby to wyglądać jak dramatyczna kalkulacja wartości wyborów. Wtedy iPhone zaczynał budować swoją legendę, amerykańska prasa z entuzjazmem opisywała kolejne generacje smartfonów, a bitcoiny – jeżeli o nich słyszałeś – były jak z innej planety. W marcu 2010 roku ich pierwsza notowana cena wynosiła około 0,003 dolara za 1 BTC, rosnąc w ciągu roku do maksymalnie kilkudziesięciu centów, choć nie przekroczyła 0,40 USD. Gdybyś zamiast nowego telefonu kupił bitcoiny, to z dotychczasową ceną mogłyby być warte setki milionów.
Ile dokładnie dziś byłby wart ten wybór? Przyjmijmy, że w 2010 roku iPhone kosztował około 1 000 USD, a cena bitcoina wynosiła średnio 0,10 USD – co dawało 10 000 BTC. Dziś, przy cenie około 111 000 USD za 1 BTC, wartość tej inwestycji to 1 miliard 110 milionów USD. Po przeliczeniu na złotówki (według aktualnego kursu dolara amerykańskiego wynoszącego 3,6357 zł) kwota 1 111 000 000 USD to około 4 039 824 700 zł (czyli ponad 4 miliardy 39 milionów złotych). Nawet po uwzględnieniu podatków czy opłat transakcyjnych, kwota pozostaje astronomiczna!
Przeliczmy na co starczyłoby dzisiaj ponad 4 mld złotych:
Samochody marzeń i auta codzienne
Średnia cena nowego auta w Polsce to około 160 000 zł. Oznacza to, że za cały majątek można kupić ponad 25 000 nowych samochodów — czyli wystarczyłoby, by obdarować całe średniej wielkości miasto. Jeśli spojrzeć na auta z wyższej półki, np. Porsche 911 za około 800 000 zł, w zasięgu byłoby ponad 5 000 egzemplarzy tego sportowego klasyka. A jeśli marzysz o luksusie? Rolls-Royce Phantom kosztuje ok. 3 mln zł — za tę hipotetyczną fortunę można by mieć prawie 1 350 takich limuzyn.
Elektronika i gadżety
Nowy iPhone 16 w Polsce kosztuje średnio 6 000 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwoliłby na zakup ponad 670 000 sztuk. Innymi słowy – można by obdarować każdego mieszkańca dużego miasta, takiego jak Wrocław czy Poznań, najnowszym modelem smartfona. A jeśli spojrzeć na telewizory 55 cali w cenie ok. 2 500 zł, kupilibyśmy ich 1,6 miliona sztuk – wystarczająco, by rozdać ekrany każdej rodzinie w województwie mazowieckim.
Kawa i jedzenie
Cena średniej kawy latte w kawiarni to ok. 18 zł. Taka suma pozwoliłaby wypić ponad 223 miliony kaw. To mniej więcej tyle, ile Polacy spożywają w kilka lat. Jeśli spojrzymy na obiady w restauracji w cenie 50 zł, to mamy równowartość 80 milionów obiadów – czyli można by codziennie karmić całe Trójmiasto przez ponad dekadę.
Codzienny koszyk zakupowy
Koszyk podstawowych zakupów spożywczych dla jednej osoby to dziś ok. 250 zł tygodniowo. Za 4 miliardy złotych można by sfinansować taki koszyk dla 16 milionów osób przez cały tydzień. To oznacza, że można by wyżywić całe województwo mazowieckie przez siedem dni — i to pełnymi zakupami.
Kebabologia stosowana
Średnia cena kebaba w Polsce to około 20 zł. Za 4 miliardy złotych można by kupić 200 milionów kebabów. To tyle, że gdyby codziennie każdy mieszkaniec Warszawy zjadł jednego, starczyłoby na… ponad 6 lat nieprzerwanej uczty.
Buty sportowe
Para popularnych sneakersów to średnio 400 zł. Ta fortuna pozwoliłaby kupić 10 milionów par – czyli obdarować butami całe Czechy, albo każdy Polak miałby w gratisie nowe buty i jeszcze sporo by zostało.
Pizza dla każdego
Za pizzę margherita w restauracji płacimy ok. 35 zł. Mając 4 miliardy, można by kupić 114 milionów pizz. Wystarczy, by każdy mieszkaniec Polski dostał po trzy gorące placki.
Papier toaletowy – pandemiczne marzenie
Rolka kosztuje średnio 2 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwala na zakup 2 miliardów rolek papieru toaletowego. Tyle, że dałoby się z nich zbudować mur wokół całego województwa śląskiego albo zapewnić każdej rodzinie w Polsce zapas na całe życie.
Piwa na grilla
Butelka piwa w sklepie to średnio 6 zł. Za cały majątek można kupić 666 milionów piw. To wystarczy, by każdy mieszkaniec Unii Europejskiej dostał po jednym piwie… i jeszcze by zostało na afterparty.
Netflix i chill – dosłownie
Abonament miesięczny w Netflix Premium kosztuje ok. 60 zł. To daje 66 milionów miesięcy subskrypcji. Innymi słowy – możesz oglądać Netflixa przez 5,5 miliona lat bez przerwy.
Gdyby w 2010 roku ktoś postawił Ci przed oczami prosty dylemat – kupujesz nowego iPhone’a czy za tę samą kwotę bierzesz w ciemno cyfrowe monety, o których słyszało wtedy niewielu – zapewne wybrałbyś urządzenie, które daje natychmiastowy efekt. Smartfon był namacalny, użyteczny i modny. Bitcoin – tajemniczy, techniczny i, jak mówiono, „internetowe pieniądze bez banku”. Po latach ten dylemat nabiera zupełnie innego ciężaru. W pytaniu „co by było, gdyby” kryje się historia dojrzewania technologii, opowieść o ryzyku i nagrodzie, a także katalog zdarzeń, które wyniosły niszowy projekt w centrum zainteresowania rynków finansowych. To także studium o cierpliwości i dyscyplinie – o tym, że największe stopy zwrotu w historii rzadko są dostępne dla tych, którzy oczekują pewności i natychmiastowej gratyfikacji.
Wiosną 2010 roku w sklepach z elektroniką królowały kolejne generacje iPhone’ów, a rynek aplikacji dopiero odpalał rakiety, które zmienią sposób korzystania z sieci. Ceny nowych modeli różniły się w zależności od rynku i opcji, ale w wielu miejscach zakup telefonu bez umowy oznaczał wydatek liczony w setkach dolarów. W tym samym czasie w sieci rodziła się kryptowaluta oparta na otwartym protokole i sieci górników, których nikt nie musiał rejestrować ani certyfikować. Pierwsze giełdy dopiero próbowały łączyć pasjonatów, a dyskusje o wartości bitcoina dotyczyły raczej tego, czy w ogóle da się nim zapłacić za cokolwiek. Kto śledził wtedy fora, pamięta słynny głos, że „chętnie oddam 10 000 BTC za dwie pizze” – transakcja, która kilka dni później faktycznie doszła do skutku i stała się symbolicznym początkiem realnej użyteczności. Wtedy 10 000 BTC oznaczało jedzenie na wieczór. Z dzisiejszej perspektywy stało się przypisem do podręczników o tym, jak rodzą się rynki.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka dat, które – choć tu nieuporządkowane – rysują trajektorię ruchu krzywej adopcji i ceny. W pewnym momencie bitcoin po raz pierwszy zrównał się z jednym dolarem, co dla części obserwatorów było sygnałem, że cyfrowy token zaczyna żyć własnym życiem. Kilka lat później przekroczenie psychologicznego progu kilkuset, a następnie kilku tysięcy dolarów nie tylko ożywiało wyobraźnię mediów, ale przede wszystkim konfrontowało inwestorów z pytaniem, czy to bańka, czy trwały trend. Kolejne cykle wzrostów i załamań – z obsunięciami o 70–80 procent – stanowiły test charakteru. W tych momentach rodziła się kultura „hodlowania”, w której literówka z forum stała się manifestem cierpliwości w obliczu paniki. „I AM HODLING” – pisał pewien użytkownik w grudniu jednego z gorących lat – a echo tego zdania do dziś wybrzmiewa w memach i analizach behawioralnych.
Zestawiając tamten świat z dzisiejszym, trudno oprzeć się wrażeniu, że opowieść o bitcoine to równocześnie opowieść o nieufności do tradycyjnych instytucji finansowych i fascynacji ideą cyfrowej rzadkości. W bloku genezy zapisano polityczny nagłówek o ratowaniu banków, co – jak zwracają uwagę badacze – było nie tylko znacznikiem czasu, lecz komentarzem do kondycji powykrizysowego kapitalizmu. Bitcoin stał się zatem także narracją o tym, jak technologia informatyczna może próbować rozwiązać problem zaufania bez centralnego arbitra. W praktyce sprowadziło się to do mechanizmu pracy dowodowej, łańcucha bloków odpornego na manipulacje i globalnej sieci walidatorów, którzy uzgadniają historię transakcji bez potrzeby posiadania wspólnego szefa.
Jeśli jednak wracamy do punktu wyjścia, czyli do hipotetycznej decyzji z 2010 roku, rachunek wydaje się jednocześnie banalny i przewrotny. Banalny – bo to tylko prosta arytmetyka: za równowartość nowego smartfona można było nabyć wówczas ogromną liczbę bitcoinów, liczonych w tysiącach czy dziesiątkach tysięcy sztuk, gdy cena za jeden token była ułamkiem dolara. Przewrotny – bo aby ta arytmetyka zadziałała, należało wykonać szereg działań, które w praktyce były barierami nie do pokonania dla większości. Trzeba było wiedzieć o istnieniu bitcoina, rozumieć podstawy obsługi portfela, zdobyć monety z niepewnych wówczas źródeł, a najtrudniejsze – przechować je i nie sprzedać przez lata, mierząc się z wtórnymi rynkami, awariami giełd, spektakularnym bankructwem jednego z dominantów ówczesnej infrastruktury i zmiennymi nastrojami regulatorów. Prawdziwy koszt wejścia nie polegał na dolarach czy złotówkach, lecz na tolerancji dla niepewności i gotowości do samodzielnego zarządzania kluczami prywatnymi.
Z perspektywy 2025 roku bitcoin jest notowany w okolicach historycznych rejonów, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się science fiction. Pojawiły się produkty inwestycyjne, dzięki którym dostęp do ekspozycji na kryptowalutę uzyskały także instytucje, dla których zakup i przechowywanie aktywa w formie „gołego” klucza był logistycznie i regulacyjnie skomplikowany. Znalazły się przedsiębiorstwa, które postanowiły trzymać część gotówki w aktywach cyfrowych, oraz państwa, które włączyły bitcoina do eksperymentów polityczno-monetarnych. Równolegle rozwinęły się warstwy służące szybszym płatnościom, pozwalające przesyłać niewielkie sumy bez czekania na potwierdzenia sieci bazowej. Krótko mówiąc: z niszy wyszliśmy do centrum rozmowy o nowym standardzie cyfrowej wartości, choć droga ta była i nadal jest pełna turbulencji.
Wróćmy jednak do liczb, bo to one działają najbardziej na wyobraźnię. Jeśli w 2010 roku ktoś wydałby około tysiąca dolarów na bitcoina – a taka kwota dobrze oddaje ówczesny koszt nowego telefonu w wersji bez umowy – i nabył monety po średniej cenie rzędu dziesięciu centów, wszedłby w posiadanie mniej więcej dziesięciu tysięcy sztuk. Przy dzisiejszych pułapach, gdy cena bitcoina oscyluje wokół sześciocyfrowych wartości w dolarze, oznaczałoby to portfel wart w przybliżeniu miliard. Nawet bardzo zachowawcze scenariusze, zakładające sprzedaż części zasobów na wcześniejszych etapach lub przeliczenie po kursie wymiany dolara na złotego, który zmieniał się w ostatnich latach, prowadzą do zawrotnych kwot. To wciąż eksperyment myślowy, ale oparty na prostych rachunkach i na faktach, które zdążyły wejść do podręczników finansów rynkowych ostatniej dekady.
Wszystko to nie znaczy, że droga byłaby łatwa. Pomiędzy pierwszymi sukcesami a momentami euforycznych szczytów pojawiały się długie miesiące znużenia i spadków. Załamania, które w tradycyjnych klasach aktywów byłyby traktowane jako katastrofa, w kryptowalutach stały się elementem krajobrazu. Dla inwestora oznaczało to konieczność przyjęcia zupełnie innego reżimu psychologicznego. Gdy jednego roku widzisz wzrost o kilkaset procent, a następnego spadek o trzy czwarte, wszystko zależy od tego, czy wciąż ufasz własnej tezie inwestycyjnej. Jedni sprzedawali w panice, inni „dokupywali dołki”, część znikała z rynku, by wrócić po latach. Największym ryzykiem nie była tylko zmienność, lecz błędy operacyjne: utrata kluczy, kradzieże na giełdach, phishing i zwyczajny ludzki błąd.
W tle toczyła się dyskusja o środowisku. Mechanizm konsensusu bitcoina wymaga energii, a dynamiczny wzrost ceny oznaczał równie dynamiczny przyrost mocy obliczeniowej. Krytycy podnosili argument wpływu na klimat, zwolennicy odpowiadali, że górnictwo skłania się ku nadwyżkom energii, niewykorzystanym mocom i miksowi rosnącego udziału OZE, a poza tym to właśnie rynkowa cena zachęca do innowacji w efektywności. W miarę jak dyskusja dojrzewała, zmieniało się także otoczenie regulacyjne: jedne jurysdykcje zaostrzały kurs, inne tworzyły ramy do rozwoju, stawiając na przejrzystość i nadzór nad pośrednikami. Kluczowe jest tu rozróżnienie: protokół jako otwarte oprogramowanie żyje własnym życiem, natomiast rynek usług wokół niego – giełdy, emitenci produktów inwestycyjnych, depozytariusze – podlegają regułom świata finansów.
Skala zysku w hipotetycznym scenariuszu prowokuje też pytania natury społecznej. Co tak duże bogactwo znaczy w realnym życiu? Zestawienie z codziennością bywa uderzające. Za równowartość wskazywanego wyżej portfela można by kupić parki nowoczesnych samochodów dla całych miast, sfinansować dziesiątki tysięcy czesnych na renomowanych uczelniach, postawić setki osiedli z dostępem do zieleni i infrastruktury, albo, jeśli pozostać przy obrazach popkulturowych, wymienić wszystkim mieszkańcom dużego województwa telewizory na najnowsze modele. Gdy przenosimy tę liczbę do poziomu żartu, otrzymujemy perspektywę milionów pizz, setek milionów kubków kawy czy subskrypcji serwisów rozrywkowych opłaconych na geologiczne epoki. Te porównania są celowo przerysowane, ale pełnią funkcję dydaktyczną: pozwalają wyjść poza wykresy i tablice w Excelu, by poczuć, czym jest skala.
Z punktu widzenia historii technologii decyzja „iPhone czy bitcoin” jest również zderzeniem dwóch tradycji innowacyjnych. Apple budowało zamknięty, dopracowany ekosystem, w którym użytkownik płacił za jakość doświadczenia. Bitcoin był natomiast radykalnie otwarty, surowy, nieprzystępny dla nowych, za to bezkompromisowo zdecentralizowany. Jedna ścieżka to wygoda i rękojmia marki, druga – wolność i odpowiedzialność. W 2010 roku ta druga wyglądała na eksperyment akademicko-hobbystyczny. Dziś wiadomo, że to eksperyment, który wymknął się w sferę globalnej infrastruktury wartości. Rzadko zdarza się, by projekt open source w tak krótkim czasie zmienił parametry rozmowy o pieniądzu na poziomie korporacji i państw.
Zwolennicy inwestowania w bitcoina upodobali sobie analogię do złota, podkreślając ograniczoną podaż i przewidywalny harmonogram emisji, w którym co kilka lat nagroda dla górników maleje o połowę. Ten mechanizm coraz bardziej przypomina uderzenia metronomu: po okresach zwątpienia następują fazy „odkrywania ceny”, po czym rynek oddycha korektą. Krytycy ripostują, że złoto miało tysiąclecia na wbudowanie się w instytucje i kulturę, natomiast bitcoin, choć efektowny, mógłby przetrwać próbę czasu tylko jako magazyn wartości, nie zaś środek płatniczy w codziennych transakcjach. Ten spór zresztą powoli traci ostrość, bo rozwój warstw płatniczych i instrumentów rynku kapitałowego sprawia, że różne funkcje aktywa rozchodzą się między różne kanały. Najbardziej trzeźwe ujęcie mówi dziś: bitcoin pełni rolę cyfrowej rezerwy o wysokiej zmienności, której użyteczność jest pochodną adopcji i jakości infrastruktury.
Nie sposób pominąć w tym obrazie wątków psychologii inwestora. Hossa łatwo zamienia się w euforię, a spadki w panikę – to prawidłowości opisane wielokrotnie w literaturze. W świecie kryptowalut te amplitudy są większe, a memetyka – silniejsza. Zawołania o „rakietach na Księżyc” i „kupowaniu dołków” to jednak nie tylko internetowy folklor, lecz realne siły, które potrafią wzmacniać ruchy cenowe. Dla kogoś, kto w 2010 roku wziąłby bitcoina zamiast iPhone’a i postanowił trzymać, wyzwaniem byłoby więc nie tylko wybranie właściwego aktywa, ale też wybranie właściwej postawy wobec zgiełku. Byłoby nim filtrowanie szumu, odróżnianie mody od trendu i żelazna konsekwencja. W tym sensie największym testem nie był rynek, lecz lustro: próba charakteru, która oddziela inwestowanie od hazardu.
W szerszym planie historia bitcoina wplata się w bardziej ogólną opowieść o cyfryzacji wartości. Tokenizacja aktywów, stablecoiny, cyfrowe waluty banków centralnych – wszystkie te zjawiska przyspieszyły w momencie, gdy rynek zrozumiał, że internet umie nie tylko kopiować treści, ale też zabezpieczać unikatowe zapisy własności. Zmieniło się również to, jak myślimy o granicach. Bitcoin od początku był transgraniczny; nie pytał o paszporty ani o strefy czasowe. Gdy w jednym kraju zamykano drzwi, w innych otwierano okna. Dla części użytkowników – szczególnie tam, gdzie system finansowy jest kosztowny, niewydolny lub ograniczający – była to realna alternatywa, nie ideologiczny manifest. To, co zaczęło się od eksperymentu w sieci, stało się fragmentem infrastruktury globalnego internetu wartości.
Czy zatem każdy, kto w 2010 roku wybrał iPhone’a, popełnił błąd? To pokusa anachronizmu. W tamtym czasie rozsądna decyzja opierała się na informacjach wtedy dostępnych. Smartfon dawał realną użyteczność i przewidywalność, bitcoin był ryzykowną ciekawostką. Błąd retrospektywny polega na przykładaniu dzisiejszej wiedzy do wczorajszych wyborów. Historyk gospodarki powiedziałby, że najciekawsze jest nie to, ile ktoś mógł zarobić, lecz jakie mechanizmy sprawiły, że to, co wyglądało na niszę, stało się megatrendem. Z tej perspektywy lekcją nie jest sama kwota, ale architektura zjawiska: protokół, społeczność, narracje, infrastruktura i – co kluczowe – zaufanie bez centrum.
W codziennej rozmowie pozostaje jednak kusząca matematyka. Scenariusz, w którym zamiast smartfona kupujesz cyfrowe monety i po latach masz majątek większy niż budżety niejednej instytucji kultury czy średniej firmy, działa na wyobraźnię. Można go zobrazować jeszcze dosadniej: gdyby potraktować taką sumę jak fundusz dobroczynny, dałoby się z niej finansować stypendia, programy zdrowotne, infrastrukturę sportową, cyfryzację szkół. Gdyby pójść w stronę rozrywki, liczby przemawiają do popkultury: tyle a tyle iPhone’ów dla całego miasta, miliony kebabów dla każdego dnia tygodnia przez lata, strumienie filmów i seriali opłacone na arbitralnie długi okres. Wszystkie te obrazy są tylko metaforami, ale właśnie dlatego działają: przekładają abstrakcję na rzeczywistość.
Na koniec warto zapytać, co dzisiejszy czytelnik powinien wynieść z tej historii. Nie ma w niej recepty na szybkie bogacenie się. Jest przestroga i zachęta zarazem. Przestroga, by nie mylić przeszłej ścieżki ceny z prawem natury, bo rynki nie mają pamięci i nie gwarantują powtórzeń. Zachęta, by uczyć się rozpoznawać technologie o cechach rzadkości i sieciowej odporności, które – jeśli zyskają adopcję – potrafią zaskakiwać skalą wpływu. Najważniejsze zdanie artykułu brzmi więc: decyzje finansowe zawsze żyją w czasie i w niepewności, a ich sens wynika nie tyle z tego, co było, ile z tego, czy rozumieliśmy, dlaczego coś może stać się ważne.
„Running bitcoin” – krótkie zdanie, które jeden z wczesnych uczestników napisał w sieci na samym początku – skutecznie podsumowuje tamten klimat. Uruchamiasz węzeł, ryzykujesz, uczysz się. Z takiej mozaiki składa się każda rewolucja technologiczna: z ludzi, którzy wcześniej niż inni biorą odpowiedzialność za swoją ciekawość. Gdybyś więc w 2010 roku zamiast iPhone’a kupił bitcoina, ta decyzja mówiłaby o Tobie tyle samo, co o rynku: że wybrałeś nie wygodę, lecz tezę, nie markę, lecz protokół. I choć wielu z nas wolało wówczas pewność półki sklepowej, historia pokazuje, że czasem to właśnie wybór niewygodny przesuwa granice możliwego.
W międzyczasie iPhone nie przestał zmieniać świata. Spopularyzował aparat w kieszeni, na którym robimy zdjęcia, aplikacje, w których zarządzamy pracą i rozrywką, i kanały komunikacji, które stały się kręgosłupem codzienności. To też ważna lekcja: innowacje nie konkurują zero-jedynkowo. Telefon i bitcoin należą do dwóch różnych porządków, oba okazały się triumfami swoich paradygmatów. Jeden zbudował kulturę użytkową, drugi – nową warstwę finansową internetu. Gdy po latach równamy je miarą zysków, pamiętajmy, że największą wartością technologii bywa to, czego nie da się od razu przeliczyć na pieniądze.
Ten „eksperyment z alternatywnej historii” pozostaje więc potrzebnym ćwiczeniem wyobraźni. Uczy pokory wobec przypadkowości, a zarazem pozwala lepiej zrozumieć, jak działają rynki, media i nasze własne umysły. Na ekranie kalkulatora najłatwiej widać miliardy, ale pod spodem kryją się lata sporów o regulacje, próby budowy portfeli instytucjonalnych, debaty o energii, a także tysiące godzin programistów dopracowujących oprogramowanie. To właśnie sprawia, że odpowiedź na pytanie „co by było, gdybyś w 2010 r. zamiast iPhone’a kupił bitcoina?” jest ciekawsza niż sam wynik. Bo choć liczby robią wrażenie, to dopiero kontekst – technologiczny, ekonomiczny i społeczny – pozwala zrozumieć, skąd się wzięły.
Przeliczmy na co starczyłoby dzisiaj ponad 4 mld złotych:
Samochody marzeń i auta codzienne
Średnia cena nowego auta w Polsce to około 160 000 zł. Oznacza to, że za cały majątek można kupić ponad 25 000 nowych samochodów — czyli wystarczyłoby, by obdarować całe średniej wielkości miasto. Jeśli spojrzeć na auta z wyższej półki, np. Porsche 911 za około 800 000 zł, w zasięgu byłoby ponad 5 000 egzemplarzy tego sportowego klasyka. A jeśli marzysz o luksusie? Rolls-Royce Phantom kosztuje ok. 3 mln zł — za tę hipotetyczną fortunę można by mieć prawie 1 350 takich limuzyn.
Elektronika i gadżety
Nowy iPhone 16 w Polsce kosztuje średnio 6 000 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwoliłby na zakup ponad 670 000 sztuk. Innymi słowy – można by obdarować każdego mieszkańca dużego miasta, takiego jak Wrocław czy Poznań, najnowszym modelem smartfona. A jeśli spojrzeć na telewizory 55 cali w cenie ok. 2 500 zł, kupilibyśmy ich 1,6 miliona sztuk – wystarczająco, by rozdać ekrany każdej rodzinie w województwie mazowieckim.
Kawa i jedzenie
Cena średniej kawy latte w kawiarni to ok. 18 zł. Taka suma pozwoliłaby wypić ponad 223 miliony kaw. To mniej więcej tyle, ile Polacy spożywają w kilka lat. Jeśli spojrzymy na obiady w restauracji w cenie 50 zł, to mamy równowartość 80 milionów obiadów – czyli można by codziennie karmić całe Trójmiasto przez ponad dekadę.
Codzienny koszyk zakupowy
Koszyk podstawowych zakupów spożywczych dla jednej osoby to dziś ok. 250 zł tygodniowo. Za 4 miliardy złotych można by sfinansować taki koszyk dla 16 milionów osób przez cały tydzień. To oznacza, że można by wyżywić całe województwo mazowieckie przez siedem dni — i to pełnymi zakupami.
Kebabologia stosowana
Średnia cena kebaba w Polsce to około 20 zł. Za 4 miliardy złotych można by kupić 200 milionów kebabów. To tyle, że gdyby codziennie każdy mieszkaniec Warszawy zjadł jednego, starczyłoby na… ponad 6 lat nieprzerwanej uczty.
Buty sportowe
Para popularnych sneakersów to średnio 400 zł. Ta fortuna pozwoliłaby kupić 10 milionów par – czyli obdarować butami całe Czechy, albo każdy Polak miałby w gratisie nowe buty i jeszcze sporo by zostało.
Pizza dla każdego
Za pizzę margherita w restauracji płacimy ok. 35 zł. Mając 4 miliardy, można by kupić 114 milionów pizz. Wystarczy, by każdy mieszkaniec Polski dostał po trzy gorące placki.
Papier toaletowy – pandemiczne marzenie
Rolka kosztuje średnio 2 zł. To oznacza, że majątek z bitcoinów pozwala na zakup 2 miliardów rolek papieru toaletowego. Tyle, że dałoby się z nich zbudować mur wokół całego województwa śląskiego albo zapewnić każdej rodzinie w Polsce zapas na całe życie.
Piwa na grilla
Butelka piwa w sklepie to średnio 6 zł. Za cały majątek można kupić 666 milionów piw. To wystarczy, by każdy mieszkaniec Unii Europejskiej dostał po jednym piwie… i jeszcze by zostało na afterparty.
Netflix i chill – dosłownie
Abonament miesięczny w Netflix Premium kosztuje ok. 60 zł. To daje 66 milionów miesięcy subskrypcji. Innymi słowy – możesz oglądać Netflixa przez 5,5 miliona lat bez przerwy.
Gdyby w 2010 roku ktoś postawił Ci przed oczami prosty dylemat – kupujesz nowego iPhone’a czy za tę samą kwotę bierzesz w ciemno cyfrowe monety, o których słyszało wtedy niewielu – zapewne wybrałbyś urządzenie, które daje natychmiastowy efekt. Smartfon był namacalny, użyteczny i modny. Bitcoin – tajemniczy, techniczny i, jak mówiono, „internetowe pieniądze bez banku”. Po latach ten dylemat nabiera zupełnie innego ciężaru. W pytaniu „co by było, gdyby” kryje się historia dojrzewania technologii, opowieść o ryzyku i nagrodzie, a także katalog zdarzeń, które wyniosły niszowy projekt w centrum zainteresowania rynków finansowych. To także studium o cierpliwości i dyscyplinie – o tym, że największe stopy zwrotu w historii rzadko są dostępne dla tych, którzy oczekują pewności i natychmiastowej gratyfikacji.
Wiosną 2010 roku w sklepach z elektroniką królowały kolejne generacje iPhone’ów, a rynek aplikacji dopiero odpalał rakiety, które zmienią sposób korzystania z sieci. Ceny nowych modeli różniły się w zależności od rynku i opcji, ale w wielu miejscach zakup telefonu bez umowy oznaczał wydatek liczony w setkach dolarów. W tym samym czasie w sieci rodziła się kryptowaluta oparta na otwartym protokole i sieci górników, których nikt nie musiał rejestrować ani certyfikować. Pierwsze giełdy dopiero próbowały łączyć pasjonatów, a dyskusje o wartości bitcoina dotyczyły raczej tego, czy w ogóle da się nim zapłacić za cokolwiek. Kto śledził wtedy fora, pamięta słynny głos, że „chętnie oddam 10 000 BTC za dwie pizze” – transakcja, która kilka dni później faktycznie doszła do skutku i stała się symbolicznym początkiem realnej użyteczności. Wtedy 10 000 BTC oznaczało jedzenie na wieczór. Z dzisiejszej perspektywy stało się przypisem do podręczników o tym, jak rodzą się rynki.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka dat, które – choć tu nieuporządkowane – rysują trajektorię ruchu krzywej adopcji i ceny. W pewnym momencie bitcoin po raz pierwszy zrównał się z jednym dolarem, co dla części obserwatorów było sygnałem, że cyfrowy token zaczyna żyć własnym życiem. Kilka lat później przekroczenie psychologicznego progu kilkuset, a następnie kilku tysięcy dolarów nie tylko ożywiało wyobraźnię mediów, ale przede wszystkim konfrontowało inwestorów z pytaniem, czy to bańka, czy trwały trend. Kolejne cykle wzrostów i załamań – z obsunięciami o 70–80 procent – stanowiły test charakteru. W tych momentach rodziła się kultura „hodlowania”, w której literówka z forum stała się manifestem cierpliwości w obliczu paniki. „I AM HODLING” – pisał pewien użytkownik w grudniu jednego z gorących lat – a echo tego zdania do dziś wybrzmiewa w memach i analizach behawioralnych.
Zestawiając tamten świat z dzisiejszym, trudno oprzeć się wrażeniu, że opowieść o bitcoine to równocześnie opowieść o nieufności do tradycyjnych instytucji finansowych i fascynacji ideą cyfrowej rzadkości. W bloku genezy zapisano polityczny nagłówek o ratowaniu banków, co – jak zwracają uwagę badacze – było nie tylko znacznikiem czasu, lecz komentarzem do kondycji powykrizysowego kapitalizmu. Bitcoin stał się zatem także narracją o tym, jak technologia informatyczna może próbować rozwiązać problem zaufania bez centralnego arbitra. W praktyce sprowadziło się to do mechanizmu pracy dowodowej, łańcucha bloków odpornego na manipulacje i globalnej sieci walidatorów, którzy uzgadniają historię transakcji bez potrzeby posiadania wspólnego szefa.
Jeśli jednak wracamy do punktu wyjścia, czyli do hipotetycznej decyzji z 2010 roku, rachunek wydaje się jednocześnie banalny i przewrotny. Banalny – bo to tylko prosta arytmetyka: za równowartość nowego smartfona można było nabyć wówczas ogromną liczbę bitcoinów, liczonych w tysiącach czy dziesiątkach tysięcy sztuk, gdy cena za jeden token była ułamkiem dolara. Przewrotny – bo aby ta arytmetyka zadziałała, należało wykonać szereg działań, które w praktyce były barierami nie do pokonania dla większości. Trzeba było wiedzieć o istnieniu bitcoina, rozumieć podstawy obsługi portfela, zdobyć monety z niepewnych wówczas źródeł, a najtrudniejsze – przechować je i nie sprzedać przez lata, mierząc się z wtórnymi rynkami, awariami giełd, spektakularnym bankructwem jednego z dominantów ówczesnej infrastruktury i zmiennymi nastrojami regulatorów. Prawdziwy koszt wejścia nie polegał na dolarach czy złotówkach, lecz na tolerancji dla niepewności i gotowości do samodzielnego zarządzania kluczami prywatnymi.
Z perspektywy 2025 roku bitcoin jest notowany w okolicach historycznych rejonów, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się science fiction. Pojawiły się produkty inwestycyjne, dzięki którym dostęp do ekspozycji na kryptowalutę uzyskały także instytucje, dla których zakup i przechowywanie aktywa w formie „gołego” klucza był logistycznie i regulacyjnie skomplikowany. Znalazły się przedsiębiorstwa, które postanowiły trzymać część gotówki w aktywach cyfrowych, oraz państwa, które włączyły bitcoina do eksperymentów polityczno-monetarnych. Równolegle rozwinęły się warstwy służące szybszym płatnościom, pozwalające przesyłać niewielkie sumy bez czekania na potwierdzenia sieci bazowej. Krótko mówiąc: z niszy wyszliśmy do centrum rozmowy o nowym standardzie cyfrowej wartości, choć droga ta była i nadal jest pełna turbulencji.
Wróćmy jednak do liczb, bo to one działają najbardziej na wyobraźnię. Jeśli w 2010 roku ktoś wydałby około tysiąca dolarów na bitcoina – a taka kwota dobrze oddaje ówczesny koszt nowego telefonu w wersji bez umowy – i nabył monety po średniej cenie rzędu dziesięciu centów, wszedłby w posiadanie mniej więcej dziesięciu tysięcy sztuk. Przy dzisiejszych pułapach, gdy cena bitcoina oscyluje wokół sześciocyfrowych wartości w dolarze, oznaczałoby to portfel wart w przybliżeniu miliard. Nawet bardzo zachowawcze scenariusze, zakładające sprzedaż części zasobów na wcześniejszych etapach lub przeliczenie po kursie wymiany dolara na złotego, który zmieniał się w ostatnich latach, prowadzą do zawrotnych kwot. To wciąż eksperyment myślowy, ale oparty na prostych rachunkach i na faktach, które zdążyły wejść do podręczników finansów rynkowych ostatniej dekady.
Wszystko to nie znaczy, że droga byłaby łatwa. Pomiędzy pierwszymi sukcesami a momentami euforycznych szczytów pojawiały się długie miesiące znużenia i spadków. Załamania, które w tradycyjnych klasach aktywów byłyby traktowane jako katastrofa, w kryptowalutach stały się elementem krajobrazu. Dla inwestora oznaczało to konieczność przyjęcia zupełnie innego reżimu psychologicznego. Gdy jednego roku widzisz wzrost o kilkaset procent, a następnego spadek o trzy czwarte, wszystko zależy od tego, czy wciąż ufasz własnej tezie inwestycyjnej. Jedni sprzedawali w panice, inni „dokupywali dołki”, część znikała z rynku, by wrócić po latach. Największym ryzykiem nie była tylko zmienność, lecz błędy operacyjne: utrata kluczy, kradzieże na giełdach, phishing i zwyczajny ludzki błąd.
W tle toczyła się dyskusja o środowisku. Mechanizm konsensusu bitcoina wymaga energii, a dynamiczny wzrost ceny oznaczał równie dynamiczny przyrost mocy obliczeniowej. Krytycy podnosili argument wpływu na klimat, zwolennicy odpowiadali, że górnictwo skłania się ku nadwyżkom energii, niewykorzystanym mocom i miksowi rosnącego udziału OZE, a poza tym to właśnie rynkowa cena zachęca do innowacji w efektywności. W miarę jak dyskusja dojrzewała, zmieniało się także otoczenie regulacyjne: jedne jurysdykcje zaostrzały kurs, inne tworzyły ramy do rozwoju, stawiając na przejrzystość i nadzór nad pośrednikami. Kluczowe jest tu rozróżnienie: protokół jako otwarte oprogramowanie żyje własnym życiem, natomiast rynek usług wokół niego – giełdy, emitenci produktów inwestycyjnych, depozytariusze – podlegają regułom świata finansów.
Skala zysku w hipotetycznym scenariuszu prowokuje też pytania natury społecznej. Co tak duże bogactwo znaczy w realnym życiu? Zestawienie z codziennością bywa uderzające. Za równowartość wskazywanego wyżej portfela można by kupić parki nowoczesnych samochodów dla całych miast, sfinansować dziesiątki tysięcy czesnych na renomowanych uczelniach, postawić setki osiedli z dostępem do zieleni i infrastruktury, albo, jeśli pozostać przy obrazach popkulturowych, wymienić wszystkim mieszkańcom dużego województwa telewizory na najnowsze modele. Gdy przenosimy tę liczbę do poziomu żartu, otrzymujemy perspektywę milionów pizz, setek milionów kubków kawy czy subskrypcji serwisów rozrywkowych opłaconych na geologiczne epoki. Te porównania są celowo przerysowane, ale pełnią funkcję dydaktyczną: pozwalają wyjść poza wykresy i tablice w Excelu, by poczuć, czym jest skala.
Z punktu widzenia historii technologii decyzja „iPhone czy bitcoin” jest również zderzeniem dwóch tradycji innowacyjnych. Apple budowało zamknięty, dopracowany ekosystem, w którym użytkownik płacił za jakość doświadczenia. Bitcoin był natomiast radykalnie otwarty, surowy, nieprzystępny dla nowych, za to bezkompromisowo zdecentralizowany. Jedna ścieżka to wygoda i rękojmia marki, druga – wolność i odpowiedzialność. W 2010 roku ta druga wyglądała na eksperyment akademicko-hobbystyczny. Dziś wiadomo, że to eksperyment, który wymknął się w sferę globalnej infrastruktury wartości. Rzadko zdarza się, by projekt open source w tak krótkim czasie zmienił parametry rozmowy o pieniądzu na poziomie korporacji i państw.
Zwolennicy inwestowania w bitcoina upodobali sobie analogię do złota, podkreślając ograniczoną podaż i przewidywalny harmonogram emisji, w którym co kilka lat nagroda dla górników maleje o połowę. Ten mechanizm coraz bardziej przypomina uderzenia metronomu: po okresach zwątpienia następują fazy „odkrywania ceny”, po czym rynek oddycha korektą. Krytycy ripostują, że złoto miało tysiąclecia na wbudowanie się w instytucje i kulturę, natomiast bitcoin, choć efektowny, mógłby przetrwać próbę czasu tylko jako magazyn wartości, nie zaś środek płatniczy w codziennych transakcjach. Ten spór zresztą powoli traci ostrość, bo rozwój warstw płatniczych i instrumentów rynku kapitałowego sprawia, że różne funkcje aktywa rozchodzą się między różne kanały. Najbardziej trzeźwe ujęcie mówi dziś: bitcoin pełni rolę cyfrowej rezerwy o wysokiej zmienności, której użyteczność jest pochodną adopcji i jakości infrastruktury.
Nie sposób pominąć w tym obrazie wątków psychologii inwestora. Hossa łatwo zamienia się w euforię, a spadki w panikę – to prawidłowości opisane wielokrotnie w literaturze. W świecie kryptowalut te amplitudy są większe, a memetyka – silniejsza. Zawołania o „rakietach na Księżyc” i „kupowaniu dołków” to jednak nie tylko internetowy folklor, lecz realne siły, które potrafią wzmacniać ruchy cenowe. Dla kogoś, kto w 2010 roku wziąłby bitcoina zamiast iPhone’a i postanowił trzymać, wyzwaniem byłoby więc nie tylko wybranie właściwego aktywa, ale też wybranie właściwej postawy wobec zgiełku. Byłoby nim filtrowanie szumu, odróżnianie mody od trendu i żelazna konsekwencja. W tym sensie największym testem nie był rynek, lecz lustro: próba charakteru, która oddziela inwestowanie od hazardu.
W szerszym planie historia bitcoina wplata się w bardziej ogólną opowieść o cyfryzacji wartości. Tokenizacja aktywów, stablecoiny, cyfrowe waluty banków centralnych – wszystkie te zjawiska przyspieszyły w momencie, gdy rynek zrozumiał, że internet umie nie tylko kopiować treści, ale też zabezpieczać unikatowe zapisy własności. Zmieniło się również to, jak myślimy o granicach. Bitcoin od początku był transgraniczny; nie pytał o paszporty ani o strefy czasowe. Gdy w jednym kraju zamykano drzwi, w innych otwierano okna. Dla części użytkowników – szczególnie tam, gdzie system finansowy jest kosztowny, niewydolny lub ograniczający – była to realna alternatywa, nie ideologiczny manifest. To, co zaczęło się od eksperymentu w sieci, stało się fragmentem infrastruktury globalnego internetu wartości.
Czy zatem każdy, kto w 2010 roku wybrał iPhone’a, popełnił błąd? To pokusa anachronizmu. W tamtym czasie rozsądna decyzja opierała się na informacjach wtedy dostępnych. Smartfon dawał realną użyteczność i przewidywalność, bitcoin był ryzykowną ciekawostką. Błąd retrospektywny polega na przykładaniu dzisiejszej wiedzy do wczorajszych wyborów. Historyk gospodarki powiedziałby, że najciekawsze jest nie to, ile ktoś mógł zarobić, lecz jakie mechanizmy sprawiły, że to, co wyglądało na niszę, stało się megatrendem. Z tej perspektywy lekcją nie jest sama kwota, ale architektura zjawiska: protokół, społeczność, narracje, infrastruktura i – co kluczowe – zaufanie bez centrum.
W codziennej rozmowie pozostaje jednak kusząca matematyka. Scenariusz, w którym zamiast smartfona kupujesz cyfrowe monety i po latach masz majątek większy niż budżety niejednej instytucji kultury czy średniej firmy, działa na wyobraźnię. Można go zobrazować jeszcze dosadniej: gdyby potraktować taką sumę jak fundusz dobroczynny, dałoby się z niej finansować stypendia, programy zdrowotne, infrastrukturę sportową, cyfryzację szkół. Gdyby pójść w stronę rozrywki, liczby przemawiają do popkultury: tyle a tyle iPhone’ów dla całego miasta, miliony kebabów dla każdego dnia tygodnia przez lata, strumienie filmów i seriali opłacone na arbitralnie długi okres. Wszystkie te obrazy są tylko metaforami, ale właśnie dlatego działają: przekładają abstrakcję na rzeczywistość.
Na koniec warto zapytać, co dzisiejszy czytelnik powinien wynieść z tej historii. Nie ma w niej recepty na szybkie bogacenie się. Jest przestroga i zachęta zarazem. Przestroga, by nie mylić przeszłej ścieżki ceny z prawem natury, bo rynki nie mają pamięci i nie gwarantują powtórzeń. Zachęta, by uczyć się rozpoznawać technologie o cechach rzadkości i sieciowej odporności, które – jeśli zyskają adopcję – potrafią zaskakiwać skalą wpływu. Najważniejsze zdanie artykułu brzmi więc: decyzje finansowe zawsze żyją w czasie i w niepewności, a ich sens wynika nie tyle z tego, co było, ile z tego, czy rozumieliśmy, dlaczego coś może stać się ważne.
„Running bitcoin” – krótkie zdanie, które jeden z wczesnych uczestników napisał w sieci na samym początku – skutecznie podsumowuje tamten klimat. Uruchamiasz węzeł, ryzykujesz, uczysz się. Z takiej mozaiki składa się każda rewolucja technologiczna: z ludzi, którzy wcześniej niż inni biorą odpowiedzialność za swoją ciekawość. Gdybyś więc w 2010 roku zamiast iPhone’a kupił bitcoina, ta decyzja mówiłaby o Tobie tyle samo, co o rynku: że wybrałeś nie wygodę, lecz tezę, nie markę, lecz protokół. I choć wielu z nas wolało wówczas pewność półki sklepowej, historia pokazuje, że czasem to właśnie wybór niewygodny przesuwa granice możliwego.
W międzyczasie iPhone nie przestał zmieniać świata. Spopularyzował aparat w kieszeni, na którym robimy zdjęcia, aplikacje, w których zarządzamy pracą i rozrywką, i kanały komunikacji, które stały się kręgosłupem codzienności. To też ważna lekcja: innowacje nie konkurują zero-jedynkowo. Telefon i bitcoin należą do dwóch różnych porządków, oba okazały się triumfami swoich paradygmatów. Jeden zbudował kulturę użytkową, drugi – nową warstwę finansową internetu. Gdy po latach równamy je miarą zysków, pamiętajmy, że największą wartością technologii bywa to, czego nie da się od razu przeliczyć na pieniądze.
Ten „eksperyment z alternatywnej historii” pozostaje więc potrzebnym ćwiczeniem wyobraźni. Uczy pokory wobec przypadkowości, a zarazem pozwala lepiej zrozumieć, jak działają rynki, media i nasze własne umysły. Na ekranie kalkulatora najłatwiej widać miliardy, ale pod spodem kryją się lata sporów o regulacje, próby budowy portfeli instytucjonalnych, debaty o energii, a także tysiące godzin programistów dopracowujących oprogramowanie. To właśnie sprawia, że odpowiedź na pytanie „co by było, gdybyś w 2010 r. zamiast iPhone’a kupił bitcoina?” jest ciekawsza niż sam wynik. Bo choć liczby robią wrażenie, to dopiero kontekst – technologiczny, ekonomiczny i społeczny – pozwala zrozumieć, skąd się wzięły.
Źródło: Jarosław Wasiński, MyBank.pl
Kryptowaluty - Najnowsze wiadomości i komentarze
Prognoza Ethereum: Co czeka rynek do końca 2025 roku?
2025-10-21 Krypto puls rynku MyBank.plEthereum, będące drugą co do wielkości kryptowalutą na świecie, przechodzi przez okres zwiększonej zmienności w październiku 2025 roku. Aktualny kurs ETH wynosi 3 896 USD (około 14 205 PLN), co oznacza spadek o ponad 21% od historycznego maksimum ustanowionego w sierpniu tego roku. Kapitalizacja rynkowa Ethereum wynosi obecnie 469,30 miliardów USD przy wolumenie handlu na poziomie 38,02 miliarda USD w ciągu ostatnich 24 godzin.
Rynek krypto konsoliduje – BTC i ETH tracą, inwestorzy wyczekują sygnałów
2025-10-14 Krypto puls rynku MyBank.plWtorek, 14 października to kolejny niespokojny dzień na światowym rynku kryptowalut, na którym dominują dynamiczne zmiany notowań, mieszane nastroje i wyraźnie widoczne echa ostatnich, przełomowych wiadomości gospodarczych. Bitcoin (BTC) kosztuje obecnie około 412 951 zł oraz 111 956 USD, notując w ostatniej dobie spadek o niemal 3%, a jego wycena w złotych cofnęła się o ponad 12 tys. zł do poziomu sprzed tygodnia. Na tym tle indeks strachu i chciwości wskazuje 38/100, czyli przewagę strachu. Kapitalizacja Bitcoina przekracza 2,2 bln USD, a wolumen obrotu sięga 76 mld USD w ostatnich 24 godzinach
Flash Crash Litecoina na Binance: Kurs LTC/USDC spadł do 52 dolarów
2025-10-10 Krypto puls rynku MyBank.plPara handlowa LTC/USDC na giełdzie Binance doświadczyła około godz. 23:20 dramatycznego flash crash, w którym kurs Litecoina spadł do zaledwie 52 dolarów. Obecny kurs wynosi 98,53 USDC, co oznacza spadek o 20,72 dolara (-17,38%) w porównaniu do wczorajszej sesji.
Litecoin wraca do gry: dynamiczny rajd na rynku LTC, ETF na horyzoncie
2025-10-10 Krypto puls rynku MyBank.plAktualna cena Litecoin wynosi $133.13 USD, a na wielu giełdach notowania oscylują dziś od $130 do $136 w ciągu dnia. Na tle uspokojonej sytuacji na rynku Bitcoina oraz Ethereum, LTC wyróżnił się kilkuprocentowym wzrostem na przestrzeni ostatnich 48 godzin, notując dwucyfrowe odbicie i wyraźnie wyprzedzając czołowe “blue-chip” kryptowaluty pod względem dynamiki. To rezultat zarówno charakterystycznego dla jesieni rajdu altcoinów, jak i narastającego optymizmu wokół spodziewanego uruchomienia funduszu ETF opartego na Litecoinie.
BTC po 122 000 USD, ETH przy 16 000 zł. Co dalej z kryptowalutami po rekordowym szczycie?
2025-10-09 Krypto puls rynku MyBank.plBitcoin, najważniejsza i najstarsza kryptowaluta na świecie, kontynuuje dziś zmienny okres notowań, odzwierciedlając nie tylko technologiczne i giełdowe trendy, ale także globalne napięcia gospodarczo-polityczne. Na godzinę 13:30 kurs BTC do dolara amerykańskiego wynosi około 122 000 USD, co przekłada się na 446 000 zł w bezpośrednim przeliczeniu na polską walutę. W ujęciu dobowym notowania Bitcoina spadły o ok. 1%, ale w perspektywie tygodnia utrzymuje się powyżej ważnej bariery 120 000 USD, co niezmiennie budzi emocje zarówno inwestorów, jak i analityków.
Ethereum traci 5 procent w środę, Bitcoin spada do 121 tysięcy dolarów
2025-10-08 Krypto puls rynku MyBank.plBitcoin notuje dziś wyraźną korektę po wczorajszych rekordowych poziomach, tracąc 2,61 procent wartości i osuwając się do poziomu 121 518 dolarów amerykańskich, co w przeliczeniu na polski złoty oznacza wartość około 443 tysięcy złotych. Największa kryptowaluta świata odnotowała spadek z wtorkowego szczytu wynoszącego 124 773 dolary, co stanowi pierwszą poważniejszą korektę po imponującym rajdzie wzrostowym, który przyniósł prawie dziewięć procent zysków w ciągu minionych siedmiu dni.
BTC blisko szczytów, ethereum stabilne, ripple skokowe. Co dalej z kryptowalutami?
2025-10-07 Krypto puls rynku MyBank.plWe wtorek rano BTC jest notowany około 123 992 USD, co przy kursie USD/PLN ~3,632 daje ~450 340 PLN za 1 BTC; ETH jest notowane około 4 674,86 USD (~16 979 PLN); XRP jest notowane około 2,97 USD (~10,79 PLN). Te poziomy dobrze oddają układ sił — popyt wciąż przeważa, ale rynek preferuje krótkie sekwencje pauzy po każdym wybiciu, zamiast jednego, nieprzerwanego marszu.
BTC około 430 tys. zł, ETH blisko 16 tys. — co dalej z rynkiem kryptowalut w Polsce
2025-10-02 Krypto puls rynku MyBank.plPo czwartkowym poranku, tuż po godzinie 11:00 czasu polskiego, rynek kryptowalut zachowuje względną równowagę, a notowania największych tokenów rosną umiarkowanie w ślad za poprawą nastrojów na rynkach ryzyka i miększym tonem dolara. W centrum uwagi pozostaje oczywiście bitcoin oraz ethereum, ale część kapitału przenosi się dziś także w kierunku litecoina, rippla i projektów infrastrukturalnych, co widać w dziennych stopach zwrotu.
Ripple (XRP) i litecoin (LTC) testują opory — rynek krypto szuka impulsu
2025-09-29 Krypto monitor MyBank.plPo godzinie 16:00 kursy kryptowalut są spokojniejsze niż rano, a rynek wyraźnie filtruje szum wiadomości, skupiając się na ruchach dolara i nastrojach na giełdach. Inwestorzy w Polsce patrzą równolegle na wyceny w USD i na przeliczenia na złote, bo to różnica kursowa coraz częściej decyduje o wyniku dnia. Widać też typową dla późnego popołudnia przewagę obrotu w parach dolarowych, przy jednoczesnym, umiarkowanym popycie na największe tokeny.
Czy XRP może 5× wzrosnąć? Spekulacje i prognozy cenowe Ripple
2025-09-24 Krypto puls rynku MyBank.plXRP jest dziś jednym z najbardziej obserwowanych aktywów na rynku kryptowalut, a w ostatnich dniach ponownie przyciągnął uwagę zarówno inwestorów detalicznych, jak i instytucjonalnych. Na moment publikacji XRP jest notowany w okolicach 2,90 USD za sztukę, co przy kursie USD/PLN ok. 3,63 przekłada się na około 10,50 PLN. Zmienność dobowego przedziału cenowego pozostaje umiarkowana, z lokalnymi wahaniami wywoływanymi przez przepływy na głównych giełdach i nastroje na szerokim rynku.